tak sobie zrobiliśmy o 22. piknik pod Heliosem we Wrocławiu :) Polecam miejscówkę bo policja się nawet nami nie zainteresowała ;p
Jak zwykle w celu uniknięcia powtarzających się zdjęć przejrzałam co tu mam i znowu zebrało mi się na wspomnienia ;p Cholera mam naprawdę o czym opowiadać wnukom już w tym momencie a kawał życia jeszcze przede mną! Przerzucałam film z pendriva i zobaczyłam, że w folderze z teledyskami mam filmiki The Qemists moich ulubionych piosenek i zaczęłam rozpływać się nad tym jak to pięknie było na Woodstocku. Jak poszliśmy z Igorem na ich koncert bo słyszeliśmy z naszej ulubionej miejscówki (górki koło ASP) że coś gra na głównej. Podbijamy a tam pełno ludzi rzuca się do dubstepów, my jak to my, pohejtowaliśmy, połachaliśmy, ale nawet nie minęło 10 minut i już skakaliśmy z tłumem. Mogę szczerze powiedzieć że był to jeden z lepszych koncertów na jakim byłam! Nie znałam totalnie zespołu i piosenek, byliśmy konkretnie nadźgani, ale szczęśliwi! To jest właśnie ta magia Woodstocku, zauważyłam ją dopiero gdy tydzień później pojechałam na Gdańsk Dźwiga Muzę gdzie roiło się od odpicowanych tancerzyków do których nie szło podejść bo byli zbyt zajebiści.
Przejdźmy dalej bo mam dzisiaj kilka rozkmin i boje się że coś ominę ;p
Moja siostra i koleżanki mają dzisiaj Studniówkę co również przywołuje wspomnienia mojego okropnego balu maturalnego. Chyba coś w tym jest że mózg wypiera niemiłe wspomnienia bo niewiele z niej pamiętam, ale jednak coś tam w pamięci zostało. Myślę że gdybym mogla cofnąć czas, kilka decyzji tego dnia bym zmieniła, na pewno zrobiłabym ekspresowe odsysanie tłuszczu, wybrałabym inna sukienkę i zabiła moją fryzjerkę ;) Ale mimo to jest kilka miłych wspomnień z tej imprezy, które ostatnio przywoływaliśmy z Czarną i Tomasem i dzięki nim Studniówka odzyskała trochę w moich oczach bo przecież na samym początku stłukliśmy flaszkę, Czarna szyła spodnie w szatni, kilka osób się nachlało i można było się pośmiać. Igor tam był, wytańczyłam się konkretnie. Jednak nie wracam do tamtych zdjęć. Jakoś nie lubię siebie tam. Nie lubię siebie w tamtym czasie. Byłam w swoim życiu na 3 Studniówkach i żadna nie skończyła się dobrze. W tych wszystkich tragediach moja chyba rzeczywiście wypadła najlepiej. Mam pecha do Studniówek i obstawiam że ze względu na mój podeszły wiek już na żadną nie pójdę, więc moje podejście się nie zmieni i boje się że kiedyś będę opowiadała o tym Matyldzie i ją zniechęcę albo wręcz przeciwnie wypchnę ją żeby wróciła i opowiedziała mi jak było pięknie. Wbrew pozorom nie lubię dramatów, a moja Studniówka za bardzo w nie obfitowała :)
Ok zmieńmy temat. A propos mojego podeszłego wieku, odbyłam dzisiaj ciekawą rozmowę z klientkami bo ja to sobie lubię czasem poklekrać ;) zaczęło się od tego że jedna Pani opowiadała, że jedna córka ja hejtuje że ta kupuje wyprawkę drugiej córce (zresztą bardzo niewdzięcznej) przez co w ogóle nie uczy jej odpowiedzialności, a poza tym nic nie daje jej. Pani odpowiedziała jej że już tyle lat ma chłopaka więc już czas zacząć starać się o dziecko to też chętnie im pomoże. Rozmowa rozgrywała się pomiędzy dwiema Paniami-koleżankami przy kasie więc wtrąciłam że może na mnie też już czas. Panie gdy zweryfikowały mój pesel stwierdziły, że mam jeszcze czas i że miłość przychodzi z nienacka i nie ma na nią przepisu. Przytoczyły kilka życiowych przykładów wciąż utwierdzając mnie, że różnie to bywa nie ma co się sugerować. Ukoiły moje skołatane nerwy bo rzeczywiście zdarzało mi się wpadać w panikę przeglądając Facebooka, widząc: ten się zaręczył, tamta jest w związku, ci mają dziecko i zazwyczaj byli to ludzie mi znani i niewiele starsi lub młodsi ode mnie. A ja co? No właśnie ja nic :) Wyparłam to jedno nieprzyjemne wspomnienie z mojego życia dosyć konkretnie co tez napawa mnie dumą. Może nie tyle wyparłam co unikam wszelkich czynników które by to wspomnienie przywołało. Zamknęłam je w szufladce w swojej głowie nazwanej "Nie otwieraj póki nie będziesz umiała śmiać się z tej całej sytuacji, z tej swojej naiwności" i dzięki temu jest naprawdę dobrze! Starą, nieudaną miłość jest w stanie wyleczyć tylko nowa. Żyje myślą że jakoś to będzie.
Znalazłam nową zajawkę i sama się sobie dziwie że znajduje w sobie takie pokłady zapału do robienia czegoś co NIGDY nie sprawiało mi przyjemności. Mianowicie zaczęłam intensywnie ćwiczyć i zmieniłam swoje nawyki żywieniowe (oczywiście nie drastycznie bo odcięcie mnie od czekolady mogłoby mnie zabić). Co jest najdziwniejsze to to, że cały dzień myślę o tym, że jak wrócę z pracy to poćwiczę i chcę to robić, nie jest to dla mnie przymus! Traktuje to jak cos co pozwali mi się rozładować, chodzę wściekła w pracy, ale po powrocie do domu, po ćwiczeniach wszystko mija. Mam wyrzuty sumienia jak zjem coś czego nie powinnam. Dziwi mnie to bo to do mnie niepodobne. Jestem straszne optymistycznie nastawiona (NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ). Planuje co ze sobą zrobię. A zaczęło się od kilku solidnych kopniaków od znajomych, że jestem gruba, że dupa mi urosła. Oczywiście najbardziej drastyczna jest moja mama która wciąż mi mówi, że jak się nie ogarnę to będę wyglądała jak ona. To wszystko mnie cholernie mobilizuje. Martwi mnie jednak, że tak samo łatwo mnie zniechęcić jak i zmobilizować. Boje się, że nie zobaczę efektów, albo ktoś powie coś co całkowicie podetnie mi skrzydła, wepchnie do łóżka i da do ręki paczkę chipsów. Boję się, ale napierdalam i to wszystko przez wyrzeźbioną piękność która z ekranu komputera każe mi miarowo oddychać i napinać brzuch przy wydechu. Co jakiś czas mówi że jest dumna, że dobrze mi idzie i wiem, że mówi to tysiącom innych ludzi oglądającym te płytę, to jakoś dodaje mi to sił. Cieszy mnie to. Cieszę się, że spędzam te 40 minut w jakiś dobry sposób, a co jest jeszcze lepsze, widzę pierwsze efekty. Straciłam 1 kilogram. Jeden głupi kilogram, ale cholera cieszy mnie to! I nawet jeśli po weekendzie u babci Czesi ten kilogram wróci to będę miała zajawkę żeby się go znowu pozbyć! Ohh ale się wkręciłam. Ładnie mi pierze mózg. Nie chcę żebyście myśleli, że jestem psychopatką i zaczęłam wyznawać kult pięknego ciała, nie! Chodzi o to, że zaczęłam źle się ze sobą czuć. Zaczęłam dostrzegać, że zaczynam sobie szkodzić przyjemnościami. Dziwne nie? Szkodzić przyjemnościami? Jak to możliwe? Zaczęłam nie żałować sobie słodkości i ulubionego jedzenia. Zaczęłam czuć się jakbym przebierała się w strój , jakbym miała na sobie za dużo warstw. Okazało się, że w sumie umiem żyć bez tego żarcia. Wielokrotnie było tak, że coś kupowałam bo miałam na to ochotę w sklepie, a po powrocie do domu już nie, ale i tak to jadłam bo coś tam.
Obym nie straciła tego zapału i entuzjazmu. Obym nie weszła na te notkę za jakiś czas i po przeczytaniu jej nie stwierdziła, że znowu dałam dupy, że potrafię zawieść nawet sama siebie. Bardzo pomagacie mi też WY. WY, którzy to czytacie, którzy tu wchodzicie. WY, którzy zostawiacie te propsujące komentarze, które naprawdę mnie podbudowują. Proszę bądźcie tu ze mną, a to będzie dla mnie wystarczająca energia. Szalenie mnie to dziwi, ale miałam dzisiaj i wczoraj jakieś gorsze chwilę w ciągu dnia, jednak przetrzymałam to i położę się za chwilę z uśmiecham na twarz. Oby tak było jak najdłużej :D
Pozdrawiam!
ha a tak chciałam się wyspać do pracy :p