Co u mnie? Czterdzieści pięć kilogramów. Zabawne, że też wpieprzyłam dziś dwa tysiące dziewiędziesiąt sześć kalorii. NIGDY więcej. Jak mnie ironicznie bawi moja głupota. Znowu idę na odwyk. Że też ta przeklęta babcia musiała kupić MI batona. Tak, batona. Mało tego w gratisie dostałam banana. I wszystko byłoby dobrze gdybym wcześniej nie połączyła podwieczorku z kolacją i wszystko byłoby dobrze gdybym nie zjadła tego batona i tego przeklętego banana. Pal go licho. Oczywiście, że mogłam spalić te kalorie, oczywiście , że mogłam. Więc czemu tego nei zrobiłam? Oto jest pytania, a odpowiedź na nie nasuwa mi się automatycznie : NIE CHCIAŁO MI SIĘ. O, tak. Po wyjeździe jest coraz gorzej, chociaż wczorajszy dzień zaliczam do tych bardziej udanych, ze względu na treningi , ale co tam.. Dzisiaj musiało się zepsuć. 35,5 temperatury, osłabienie, bak jakiejkolwiek chęci i zaangażowania do codziennego funkcjonowania. Zrywam z lenistwem. Nie daję się. Będę się kuso trzyać poły mojej arogancji, dam radę! Chociażby mnie mieli przywiązać do dębu i dwa dni pod rząd biczować. Idę spać.