A part of me died, when I let You go...
Pierwszy i ostatni teren zimą.
To jedyne zdjęcie jakie mam z Nim na śniegu.
23 września 2010 roku przyjechałam do Budzistowa.
24 wsiadłam na Maestro po raz pierwszy mimo, że znałam go od 2 lat.
25 września o godzinie 10 z minutami podpisałam umowę.
On już był mój nie wierzyłam.
Dzień później wsiadłam po raz pierwszy na dłużej. Skoczyliśmy coś. Był taki cudowny.
W kolejnych dniach zabrałam go do domu, nowego domu...
Z każdym kolejnym dniem przywiązywałam się do Niego coraz bardziej i bardziej.
Kochałam go mocniej, prawdziwiej...
Czułam jak staje się szczęściem mojego życia.
Spełnieniem największego marzenia, na które pracowałam ponad 4 lata.
Miałam nadzieje, że zostanie ze mną już na zawsze, że moje dzieci będą uczyły się na nim jeździć.
Mieliśmy tyle planów, tyle marzeń. Los to wszystko odebrał. Do dziś nie wiem dla czego.
Żałuję wielu chwil. Żałuję, że odkładałam wszystko na później. Każdą sesję zdjęciową, każdy teren.
Sądziłam, że będzie następna zima, następna wiosna, kolejna jesień i lato.
myliłam się.
Nie będzie już niczego prócz tęsknoty, która rozrywa mi klatkę piersiową.
Prócz bólu, który zmielił mi serce.
Nie będzie niczego prócz obrazu konia po operacji, który ma odlezyny na całym ciele,
nie może się podnieść. Jest odwodniony, bez kroplówki. Konia, który patrzył mi w oczy i błagał o pomoc.
Nie pozostanie nic prócz nienawiści do ludzi, którzy nie chcieli mu pomóc.
Którzy nas szantarzowali, okłamywali.
Walczyłam o niego ponad 3 godziny, On sam walczył o siebie.
wiedziałam, że moja obecność daje mu chęc do walki, ale już było zapóźno.
Jego tylne nogi były jakby sparaliżowane, nie mógł nimi ruszyć. Podrywał szyję i nieznaczną część tułowia
poczym bezwładnie upadał, waląc głową o podłogę boksu.
Nie zapomnę oczu, które mówiły " Chcę się podnieść. Dla Ciebie!, ale już nie mam siły"
Po długiej walce, błaganiach, kłóótni z lekarzami. Wydałam pozwolenie...
pozwolenie na odebranie mi miłości mojego życia.
Nie mogłam dłużej patrzeć jak cierpi. Nie mogłam pozwolić by padł z w wycięczenia, bólu i bezsilności.
On jadł i pił mi z ręki. Wiedziałam, że chce żyć. On też wiedział. Oni nie chcieli już nic zrobić. Nie dali mu szans.
Po seri zastrzyków wpuszczonych w węflon umieszczony na wyschniętej skórze...
Nie było już niczego, Jego oczy były zamglone. Martwe, mimo to wciąż pełne bólu i rozczarowania.
Co dnia tęsknię coraz bardziej.
Cierpię coraz bardziej.
Czasem myślę, że nie mam już siły.
Rozmawiam z Nim, bo wiem, że mnie słucha.
Tyle było przed Nim...
Tyle było przede mną.
Mogliśmy być jednością, byliśmy jednością.
Mimo nerwów i zmartwień o jakie mnie przyprawiał
Kochałam Go, kocham i kochała będę zawsze.
Marzę tylko o tym by wbiec do jego boksu i rzucić mu się na szyję, gdy o tym myślę
przez chwilę mam szczery uśmiech na twarzy, dopóki nie dotrze do mnie, że to pragnienie nie zostanie już nigdy spełnione.
Jego różowa łata na nosie dawała mi siłę gdy wszystko traciło sens.
Gdy miałam ochotę pierdolnąć siodłem o glebę i po prostu wyjść.
Maestro byłeś, jesteś i będziesz skarbem mojego życia.
Wierzę w to, że już nie cierpisz i trzymam za Ciebie kciuki.
Kocham Cię Maleńki i nigdy nie przestanę...
Amanda.
A tobie jjj dziękuję za szczerość.
Jebany skurwielu