Stoje ogladajac fajerwerki. Siedem dni po sylwestrze.
Biore lyk piwa i zaciagam sie papierosem, choc nie pale. Ogladam widowisko. I w sumie spogladam ukradkiem na kogos. Raz na fajerwerki, raz na innych, raz na niego. Dziwna atmosfera. Dokanczam piwo, choc mam zakaz picia alkoholu. Zbieram sie do domu. Teraz siedze i rozmyslam. Hm. Marzy mi sie ktos kto nie powinien. Nie chodzi tu o bliskosc, nie o milosc, nie o cos wiecej.
Nie marze o chlopaku, ktory otwiera przede mna drzwi i jest dla mnie zabojczo przemily.
Nie marze o idiocie, ktory spaczyl mi zycie (chuj mnie to boli ze to czytasz) i woli inne.
Dziwne ale podnieca mnie mysl o tym draniu, ktory nauczyl mnie czegos, ale uciekl...
bo ja cos spieprzylam. Za naiwnosc trzeba placic.
Przypomina mi sie pare chwil, kiedy spotkalismy sie spojrzeniami, a ja widzialam w jego oczach zal. Za glupote zal.
Dzisiaj pozostala mi tylko glupota bo powinnam wybrac jasno.
Ja chyba kocham to jak ktos mnie krzywdzi.