Zwierzątko, które wczoraj przyprawiło mnie o zawał serca.
Sprowadzamy konie do stajni.
Wszystko ok.
Patrze - jeden boks jest pusty.
Brakuje Bajarza bo szukałam go, żeby wyściskać świra.
Nie ma go.
Szukam po całym pastwisku, ryczę jak krowa bo go nigdzie nie ma.
Myślałam, że zemdleję.
Moja siorka wzięła rower i pojechała drogą wzdłuż pastwiska.
Powiedziała, że Bajarz jest na sąsiednim polu z krowami.
Ja po rower, przejechałam całe pastwisko.
Znalazł się.
Ale dopiero teraz się zaczęły schodki bo niechciał przeskoczć
20cm pala.
Jeszcze bardziej zaczęłam ryczeć.
Siorka poszła do p. Krysi.
Miałyśmy go wyciągnać bramą dla krów.
Ale Bajarz boi się bram, drzwi i wszystkiego, co może go ścisnąć.
Po 10 minutach przeszedł.
Zaprowadziłyśmy go do stajni.
Pierwsze co uciekł mi z boksu i poszedł potulić się do Azera.
(Swojego chłopaka)
Zaprowadziłam go do boksu i pojechałam do domu.
:)
To tyle:)