Widziałem Amelię. Dobre : D
To film o mnie, no.
Tylko nie jestem śliczną kelnereczką.
Zdarzają się takie dni, jak wczorajszy. Szczególnie mnie się one zdarzają...
Śniłem o zjeżdżaniu snowboardem po mieście. Ulicami, klatkami schodowymi, parkingami podziemnymi i po dachach, tudzież balkonach...
Trafiłem do jakiejś wielkiej ciemnej sali, gdzie tańczyło wieele par. Konkurs był wieloetapowy. W tle jury- Cejrowski, WOjewódzki, moja licealna pani geograf i kobieta ksiądz (nie zakonnica- kobieta z koloratką). Różne konkurencje były- w jasnej sali był jakiś na wiedzę czy coś. Poszedłem zobaczyć harmonogram tego całego wydarzenia, po czym zobaczyłem ubytki w jury. A z drugiej strony podszedł do mnie ksiądz (koleś) no i zaczął coś tam jak wampir, wiecie- uniósł ręce, oczka świecące...
I cholerny budzik.
Przygotowywałem się do rozmowy o pracę. Mapka gdzie i jak, rozkładzik i te sprawy.
Miałem wydrukować CV.
Drukarka odmówiła współpracy, sąsiadów nie było, u znajomego odkryłem defekt starej stacji odczytującej karty pamięci (bo oczywiście nagrywarka i stacja dyskietek nieczynne). Z braku czasu na autobus poleciałem.
Niespodzianka- jeżdżą wg sobotnich rozkładów...
Ze sprzętem pojechałem na Tychy w nadziei wydrukowania gdziekolwiek.
Punkty ksero, biblioteka na Tęczy- nic. No to biegnę pod urząd do drugiej biblioteki.
Pani się zlitowała, CV jest.
Teraz na miejsce.
Oczywiście za wcześnie, bo rozkład jaki jest, taki jest.
Wracając o 14 ileśtam patrę w rozkład- autobus był 15 minut temu, następny za godzinę z hakiem.
No to z buta na Tychy z Czułowa.
Radosny ryk silnika mijającej mnie czwórki wyzwolił z mego gardła równie radosne słowo.
Ale doszedłem pod budowlankę i zjawił się boski PKS.
Na przystanku spotkałem byłą matematyczkę, która zmyła się zanim sprawdziłem autobus, bo jej już jechał.
Może to i lepiej.
Szczególną sympatią się nie darzyliśmy...
Wróciłem do domu, miałem pracodawcy napisać czy mi się autobusy jakoś układają po 22. Internetu nie ma. Nie sprawdzam.
Piszę, że nie pasują.
Bo pewnie tak jest.
I takie tam...