Jak to jest, że przychodzi taki moment w życiu i stajemy.
Zawieszamy się, tylko jest w tym jeden ogromny problem.
Stajemy nie na godzinę, dzień, czy tydzień.
Ale stajemy na miesiąc, dwa czy nawet trzy.
Widzimy dookoła siebie szcześliwych,zakochanych,łapiących garściami z życia ludzi.
A sami stoimy w miejscu. I mamy wrażenie że to wszystko tak dookoła biega skacze chodzi a my nic.
Pragniemy wszystkiego złapać, nabrać ogromnego tempa i rozwoju.
Dawania szczęścia innym tak bardzo że aż będą nam mówić znów słowa:
- ,, jak Pani to robi, że jest Pani taka szczęśliwa''
A my ze spokojem i uśmiechem na twarzy odpowiemy:
- ,, Po prostu robię wszystko by być szczęśliwa''
Brakuje mi tego. a Wam?
Nie zastanawia Was to?
Ile ludzi tak ma w nazym społeczeństwie??
Czy osoby które są tak bardzo szczęśliwe i to widać,
czy mają moment w który brakuje im tego szczęścia?
A może ukrywają coś w sobie, to całe cierpienie i wtedy widzimy samobójstwo tak szczęśliwego człowieka przy którym świat zastanawia się i mówi:
-,, Czy on zwariował? Przecież miał wszystko, był tak szczęśliwy''
Czy istnieje wypalenie się szczęścia i energii z człowieka?
A może to tylko tympczasowe i każdy sobie z tym poradzi?
Chyba że to nie dotyczy wszystkich? Jak myślicie powiedzcie! Jak sądzicie?
Czy jest możliwość aby każdy kto jest nieszczęśliwy tu i teraz nabrał tempa życia i złapał szczęście które w nim wygazło?
Czy może ta awaria zostaje i niszczy?
Demoluje od wewnątrz powoli organizm aż on uschnie i nie pozostanie z Niego nawet pył który może rozwiać wiatr?
,, Rzuć szczęściarza do wody,a wypłynie z rybą w zębach.''
- Julian Tuwim