Wstałam, nareszcie wyspana. Odczuwam chyba jakoś to przesilenie wiosenne, jeżeli już jest. Po południu jestem nie do życia. Ziewam, powieki są ciężkie i marzę tylko o łóżku. Wczoraj chciałam pójść na rekolekcje, ale tak się słabo czułam, że musiałam się przespać. Zjadłam owsiankę i znowu obudziła się nadzieja, że jeszcze nic nie jest stracone. Przecież tak łatwo się spiąć i zacząć ćwiczyć. Nie jem słodyczy już od początku Wielkiego Postu. Teraz sobie pomyślałam, że może nie będę jadła ich sto dni, dyspensę zrobię tylko na czas matur. Całkiem dobry pomysł.
Zaczęłam się uczyć, nareszcie. Trzeba być egoistą, żeby olać wszystko i zrobić coś dla siebie. Wszystko na tym cierpi, ale mam nadzieję, że moja przyszłość mi to wynagrodzi. Przecież zaraz studia, nowe miasto. Szczerze? Już nie mogę się doczekać.
Dzisiaj o 13, idę zamknąć pewien etap swojego życia. Nie będzie żadnego cudu, zleje mnie jak to ma w zwyczaju. Przyjdzie zimny i obojętny. Żartem będzie bronił dostępu do siebie. Już nie chce przebijać się przez mur. Jestem na wygranej pozycji i to jest najważniejsze. Nie miał jaj, żeby stawić temu czoła. Szkoda, że tak to się skończy. Kolejne nadzieje spalone na stosie.
Just keep swimming