Minęło już 5 miesięcy od ostatniego wpisu, a tym razem miałam przecież dodawać je jakkolwiek regularniej. Staram się prowadzić Lisi-Kalendarz i rysować w nim codzienne lisy, ale to jednak nie to samo, co zamieszczanie tu ważnych momentów, by wpaść na nie po latach.
Niestety długość wpisu nie pozwoli mi na wspomnienie o wszystkim, co działo się w tym okresie, dlatego słowem wstępu wspomnę dziś o najcudowniejszym festiwalu, na jakim miałam okazję się pojawić - Oldtownie.
Nawet ulewa nie mogła przeszkodzić mi w celebrowaniu 9 dni w postapokaliptycznym mieście, w którym pewnego dnia budzisz się, autentycznie będąc jednym z jego mieszkańców.. Wiesz już, kto z kim trzyma, gdzie warto się pojawić tego dnia, kto potrzebuje pomocy i od kogo możesz ją otrzymać w razie takiej potrzeby. Integrujesz się z resztą miasta, zasłuchując się historiami opowiadanymi przy barze i tak polewając kolejne już tego dnia piwo zimne jak serce barmanki, słysząc za każdym razem inną reakcję na określenie temperatury browaru z leja, zdajesz sobie sprawę, że jesteś w miejscu, w którym powinieneś być.. Potem kończysz zmianę, zbierasz swoje napiwkowe kapselki i z uśmiechem narzucasz porwaną, wilgotną kurtkę, by znaleźć swoich i uczynić ten dzień jeszcze lepszym. Po wszystkim kładziesz się w swoim namiocie, ogarniasz chusteczkowy prysznic i prosisz w duchu, by ten czas nigdy nie przeminął.. Byś już nigdy nie musiał być zależnym od dzwoniącego telefonu, powiadomień z portali społecznościowych i wracania o konkretnej porze.. By już zawsze trwało to przepiękne tu i teraz.. https://www.youtube.com/watch?v=hyGbJWRhqis
Pewnego dnia stałam się nie tylko barmanką dwóch barów, ale i pierwszym lachonem walczącym na OT Combat. Mimo tego, że zaczęłam z przytupem, finalnie obskoczyłam dość solidny wpierdol. Nie zmieniło to jednak faktu, że byłam taka szczęśliwa.. Ci wszyscy ludzie skandujący moje imię, uściski i spojrzenia pełne aprobaty.. Świadomość, że, nawet jeśli nie poszło mi najlepiej, oni wszyscy są przy mnie, są ze mnie dumni.. Wywiad w tutejszym radiu, naszyjnik z kości - czyli pierwsza rzecz zakupiona za kapsle - wynagrodzenie za walkę.. Rozejrzałam się i znów zderzyłam się z rzeczywistością - z oślepiającymi reflektorami samochodów, latarniami przy chodnikach, a nie własnym, małym źródle światła, którego używałam tylko, gdy nie znałam danej drogi na pamięć.. Z tym pośpiechem, choć nigdzie się przecież nie spieszyłam.. Zdjęłam z kurtki spojrzenia cywilizowanych, zmęczonych Gorzowską codziennością ludzi i zacisnęłam pięść na kostkach zwisających mi dumnie z szyi. Obiecałam sobie, że postaram się żyć tak, jak wtedy - być sobą, uśmiechać się każdego poranka, chwytać dzień i cieszyć się wszystkim, co przyniesie - przecież wszystko się kiedyś skończy..