Rzeszów - tam miał wsiąść w pociąg. Wsiadł. A właściwie to wciągnęli go. Takich tłumów nie spodziewałby się nawet za PRL-u! Za to towarzystwo miał nad wyraz wesołe. I niby na stojąco, niby nie było jak za bardzo postawić nogi ale podróż minęła szybko. Wysiadł, pomógł dziewczynom wyciągnąć bagaże, ładnie się pożegnał i pognał kupić płytę. Tak. Tą na której miał nagrać piosenki - zgodnie z umową - za 50 godzin spotkań. Zimno szczypało w nos jakby chciało dać do zrozumienia "po co wychodzicie ludzie na ulice?". Przed snem, jakby na dobranoc, dostał od niej wiadomość. Ucieszył się bardzo bo zupełnie się jej nie spodziewał. Myślał, że skoro jutro się widzą to ona zechce czekać z najświeższymi informacjami do spotkania, by było o czym mówić.
- Boi się? Ale dlaczego? - pytał sam siebie. Kiedyś też miewał takie dziwne uczucie w brzuchu na myśl o czymś niecodziennym. Kiedyś. Lekko się zasmucił bo nie wiedział, czy jeszcze będzie do tego zdolny. Nie po tym co przeżył.
- Może obawia się, że zastanie zupełnie innego człowieka niż tego, który z nią pisze maile? I co do cholery wtedy powiedzieć, o czym rozmawiać?
On jakoś nie miał z tym problemu. Obawiał się tylko jednego.
Najtrudniej rozmawia się z osobą, którą chce się poznać.
....
Ubrał spodnie, sweter, płaszcz, szalik. Zupełnie jak rewolwerowiec. Jakby szedł na pojedynek.
11.40.
Wyszedł, ba, wybiegł z impetem. Uwielbiał otwierać wahadłowe drzwi na dole. Przypominało mu to wejście lub wyjście z saloonu. Pierwszy wdech zimnego powietrza. Spojrzał na słońce, lekko zmarszczył brwi. Przypomniał sobie o tych promieniach, które ona łapała do siebie by potem oddawać innym. Może dziś część z nich odda jemu?
Chciałbym...
Szybkim krokiem przemierzał ulice.
Wrocławska, Świętokrzyska, Długa, Sławkowska.
Zatrzymał się na św. Marka. Popatrzył na zegarek.
11.59.
I zobaczył ją. W całej swej okazałości. Pędzącą ku niemu niczym dzikie konie. Miała rację - inaczej wygląda na żywo. Piękniej. Zanim zdążyła podejść na tyle blisko by powiedzieć jakiekolwiek słowa, pomyślał: I to jest ta słaba osoba, która zatraciła poczucie siebie, zakopała radość by smutek mógł płynąć z jej oczu? Albo ja nie dowidzę albo ktoś tutaj kłamie... Ona nie była Panią Jesienią. Ona była Słońcem.
Koniec, przepadł. Przedstawił się - przecież tak by to normalnie wyglądało prawda? Ale to już na początku nie było normalne. Znali się wcześniej. Chociażby z imion. Ale czuł, że powinien.
Uwielbiał patrzeć jak się uśmiecha. A jej oczy... Patrząc w nie, czuł że tonie w promieniach jej słońca. Nie chciał się uczyć w nich pływać, wolał tonąć. To mu bardziej odpowiadało...
Najważniejsze - pozostał sobą. Wiedział, że potrafi być "bardziej". Bardziej czuły, romantyczny, dowcipny, uwodzicielski. Bardziej wszystko. Ale wolał być minimum, jakby chciał sprawdzić jak ona na to zareaguje.
Na odchodne położył jej na dłoniach kapselek z Tymbarka...
___________________________________________________________
Szukając po omacku strzępek swojej młodości
tego co inni porozrywali
co wzięli
i
nie oddali.
Zmian - błagam!