Chyba musi minąć trochę czasu zanim całkowicie dotrze do mnie, że naprawdę tam byłam. Że 24 godziny temu właśnie, umierałam z głodu i razem z Madź błądziłyśmy po Krakowie w poszukiwaniu spożywczaka (paradoksalne, co nie? naprawdę byłam w stanie uwierzyć, że mieszkańcy ów miasta nie jedzą, nie kupują jedzenia, nie chodzą do spożywczaków {czyt. monopolowych} ). Końcem wędrówki, którą można by nazwać udręką był "FRESH". O zbawco. Słodka litości moja. Całować twe szyby, drzwi, klamki i kontuary winni wszyscy o mordach suchych, jak wiór {czyt. Madź&Koala*}.
Regeneracja, spożycie, kurzenie i picie. Murek wysoki nad Wisły bokiem, na 3 metry od przechodnia głowy, wisiały me nogi. I zachód, i miejsce, i aura epicka... ! To było piękne.
A potem... ROZPIERDOL życia!
Nie jestem już w stanie więcej o tym pisać XD
* - wyczuwam biznesy! Manele do Krakowa i sklep na Zabłociu o hojnym asortymencie trzeba otworzyć.