Ja&GAHS El-Awra
Stałam opierając się o stary, drewniany płot i obserwowałam kłusującą klacz. Poruszała się z gracją, prawie nie dotykała kopytami ziemi, wyglądało to jakby lewitowała nad ziemią. Przekrzywiłam głowę i wróciłam myślami do dnia, kiedy do mnie przyjechała. Niepokorna i charakterna, z miejsca można było wywnioskować, że praca z nią nie będzie łatwa. Spojrzałam jej wtedy w oczy i zobaczyłam w nich dumę i pewność siebie, często spotykane cechy u araba. Nasza współpraca niosła za sobą wiele upadków, porażek, łez i frustracji, ale także nieopisaną euforię, podczas chociażby małego kroku w przód. Z zamyślenia wyrwało mnie trącanie pyskiem mojego ramienia. Zamrugałam szybko i ujrzałam przed sobą mądry pysk El-Awry, która przypatrywała mi się zagadkowo swoimi wielkimi, brązowymi oczami. Uniosłam powoli dłoń i pogładziłam ją po miękkich chrapach. Poczułam na wewnętrznej stronie dłoni ciepły oddech, a potem skubanie mojej kieszeni bryczesów.
Zaśmiałam się i wyjęłam z niej małą marchewkę, podając na otwartej dłoni pod pysk klaczy. Po chwili już jej nie było, a Awra po przeżyciu smakołyka pokłusowała dalej do swoich towarzyszy. Jeszcze chwilę stałam przy ogrodzeniu, po czym dłużej się nie zastanawiając, ruszyłam ku siodlarni. Gdy otworzyłam drzwi, uderzył we mnie zapach skórzanych siodeł i duchota jaka panowała w tym pomieszczeniu. Pomimo małego okna, trudno było o świeże powietrze podczas takich temperatur. Dochodziła dziesiąta, czyli miałam dwie godziny aż słońce będzie w zenicie i uniemożliwi mi prowadzenie jazdy. Przebiegłam szybko wzrokiem po tabliczkach nad sprzętem i wybrałam ekwipunek Awry. Oparłam siodło o biodro, przytrzymując je jedną ręką, ogłowie założyłam sobie na ramię i wolną ręką założyłam niedbale toczek na głowę. Szczotki były na padoku w cieniu wraz z innymi przyrządami do czyszczenia. Zerknęłam przez ramię, upewniwszy się, że klacz ma na sobie kantar po czym zarzuciłam siodło na płot i położyłam na nim ogłowie. Chwyciłam niebieski uwiąz i ruszyłam przez plac w stronę pastwisk. Nie było czym oddychać, nawet w krótkiej bokserce czułam jak się rozpływam i pożałowałam, że nie mam na sobie krótkich szortów. Najchętniej przejechałabym się na plażę i zanurzyła się w zimnej, morskiej wodzie, jednak za dwie godziny miałam jazdę i nie mogłam pozwolić sobie na dłuższą wyprawę. Gdy szybko złapałam Awrę-co dziwne, bo zawsze mi uciekała- szybko ją osiodłałam i wskoczyłam na jej grzbiet. Postępowałam z nią parę minut, po czym zaczęłyśmy zmiany chodów, kierunków i przejechałyśmy nawet przez drążki leżące na ziemi. Upał coraz bardziej doskwierał, więc postanowiłam szybciej skończyć jazdę i nie męczyć dłużej klaczy. Ochłodziłam Awrę lekkim strumieniem wody i poklepałam w nagrodę za udaną jazdę. Wypuściłam ją na pastwisko i uśmiechnęłam się, gdy widziałam jak bryka i zachęca do zabawy inne konie. Pomyślałam, że to niemożliwe, że ma takie pokłady energii i pokręciłam rozbawiona głową, kierując się ku ujeżdżalni.
* Pomyślałam, że dawno nie było tu arabki, więc nie mogłam odmówić obrobienia jej zdjęcia. Klaczka przeszła malą metamorfozę, bo musiałam ją dodać ponownie do rodzinki, ale chyba wyszło to na lepsze *