Nie wmawiaj mi, że wiesz, co ja czuję. Nie wiesz. Nikt nie wie. Cierpię, każdy dzień jest dla mnie udręką. Nie zasłużoną karą za to, że chcę być wreszcie szczęśliwa. Tak, nakładam maskę. Uśmiechniętą, sztuczną twarzą zakrywam jej prawdziwe oblicze. Wiecznie załzawioną, smutną i ukrytą w cieniu. Chcę to tylko zmienić. Normalnie żyć. Tyko żeby to było łatwe. Niektórzy dostają szczęście od razu. Inni potem... niektórzy w ogóle. Nie chcę zaliczyć się do tej ostatniej grupy. Jednak z każdym dniem czuję, że tylko tam pasuje. Smutne. Coraz częściej potrafię jedynie bezsilnie opaść na podłogę i leżeć. Czasem to samo przychodzi. Potykam się o własne myśli i nogi. Nikt mi już nie pomoże. Za późno. Mogę jedynie żywić płonne nadzieje do tego świata i mojego życia. Tylko dlaczego ten płomień robi się coraz bardziej nikły. Wiatr chce go zdmuchnąć na dobre. On się trzyma. Nie wiem na ile jeszcze... Jestem na granicach wytrzymania. Zło mnie pochłania i ciągnie na swoją stronę. Próbuję nie ulec jak mała dziewczynka. Zdaje mi się, jednak, że to jest silniejsze ode mnie. TO wiąże mi ręce i nogi. Wrzuca mnie w odchłań depresji i melancholii. TO mnie niszczy.
Chcę zostać.