To nie pierwszy i zapewne nie ostatni taki dzień. Dzień w którym oczy znów są zapuchnięte, gdy widzę przeszłość i teraźniejszość. Dzień w którym nie wiem co mam ze sobą zrobić. Zrezygnowana założyłam kurtkę, buty, zawiązałam byle jak szalik. Nawet sie nie uczesałam. Bez słowa pożegnania wyszłam. Padał deszcz. Niebo płakało ze mną, Nasze łzy złączyły się w jedność. Nie próbowałam ich ocierać. Po prostu ze zwieszoną głową i zaciśniętymi pięściami szłam. Szłam przed siebie, bez celu. Wiatr owiewał moją twarz próbując ją osuszyć. Śmieszne. Jakby się o mnie troszczył. Jakbym dla niego coś znaczyła... Jednak nie o to chodziło. To był znak przed burzą. Deszcz się nasilił. Niebo pociemniało. Błyskawice rozjaśniały drogę. Zaczęłam biec, próbując powsztrzymać histeryczny krzyk, który chciał się wydrzeć z gardła. Nie wiedziałam co mam robić. Nie wrócę do domu. Nie chcę żeby mnie oglądali. Córkę, która jest chodzącym nieudacznikiem. Kolejny grzmot dał o sobie znać, a ja ogłupiała zatrzymałam się. Przemoczone włosy przykleiły się do czoła. Zaczęłam drżeć z zimna i strachu. Wszędzie widziałam cienie. Ogromne cienie. Jakby chciały się na mnie rzucić i zrobić krzywdę. W pewnym momencie osunęłam się na nogi. Upadłam w błoto. Nie mogłam wstać. Nie mogłam oddychać. Zdołałam jedynie wydobyć siebie ostatni zdesperowany krzyk, który rozniósł się echem. Ostatnie co usłyszałam. Potem na pół przytomna ujrzałam dwa cienie zbliżające się do mnie biegiem, Wtedy film się urwał.