Zawsze spadam nagle z nieba,
daję życie.
Patrzę w lustro, ale widzę
rozmyte odbicie
Ma twarz taka rozmazana,
niczym mroczna zjawa.
Postać bez celu, bez powołania,
Bez chęci do przetrwania.
Życie jest moją drogą,
z błękitnych obłoków do ziemi.
Wszystko tak wygląda wrogo,
w rozmytych latach przestrzeni.
Niby jestem deszczem,
niby życiodajny skrycie.
Jednak wszystko czasem niszczę,
gdy spadnę zbyt obficie.
Nie mam nic do powiedzenia,
słyszę szepty innych kropel deszczu.
Zawsze spoglądają na mnie jak zza cienia,
śmieją się złowieszczo.
I jak mam się cieszyć?
Jak mam podziwiać moją drogę?
Kiedy wciąż się muszę spieszyć..
Kiedy zatrzymać się nie mogę..
Wiele razy próbowałem, lecz niestety mi nie wyszło.
Te spiski i obelgi,
gdzieś mnie w środku ciągle niszczą..
Na szczęście zbliżam się do celu,
Widzę że w oddali jest zielona trawa..
Nie obracam się, choć za mną wielu,
słyszę salwę: głośne brawa
Tylko za co je dostałem?
Być dumnym mi nie przyszło.
Dotarłem - owszem, lecz nie przetrwałem.
Znowu w życiu mi nie wyszło..
i te ciepłe dni. mam nadzieje że będzie tak cały czas.
powyżej jakiś stary wiersz.. nie mam weny więc wkleiłam moje dziwne dzieło ;x .
zaraz idę napisać wypracowanie i potem pogram na elektrycznej.
jutro warsztaty gitarowe z Matim ^^ mam nadzieję że będzie sii.
3majta się people.
btw. jutro sobie wsiądę.
Mój A.