koniec miesiąca już depcze nam po piętach. niby koniec to koniec, ale jak to bywa z końcami jest też początek.. ale po kolei...
cały wrzesień minął pod znakiem totalnego opierdalania się. na palcach jednej ręki (no, może dwóch..) mogę policzyc ilość konstruktywnych rzeczy które w tym czasie zrobilam. do tej kategorii nie wliczają się zdjęcia, jako że przez calutki wrzesien zrobiłam ich ilość sztuk równą słownie zero. dlatego tez teraz znowu wybawią mnie zdjęcia wakacyjne (w końcu mam ich jakieś 2500 szt więc jest z czego wybierac). Plan jest taki - jutro idę w plener i guzik mnie obchodzi kto zrobi obiad. ja głodna nie jestem.. no chyba że będzie lało...
co do końców i początków..
jak już wcześniej wspomnialam koniec nieróbstwa. ponadto koniec wakacji, koniec spania do 11, koniec laby w ciągu tygodnia.. na pewno koniec jeszcze czegoś innego ale w tym momencie nie mogę sobie przypomnieć czego o.O
mówilam jeszcze że koniec jest początkiem.. dziwię się że na to wpadłam (chociaż w sumie ciemna to ja nie jestem), ale znowu czekają mnie grille na miasteczku studenckim, pielgrzymki do doktoro i profesoropodobnych, po każdym kolosie (sic!) wyjścia na piwo... a w przypadku okienek między zajęciami wyjścia na bilard i piwo (z vibovitem? xD)
no ale po podliczeniu plusów i minusów końca nie umiem zdecydować co przeważa...
JA CHCĘ SPAAAAAAĆ!!!