Nawet nie wiem od czego zacząć. Opowiem może co się działo gdyby komuś się chciało to czytać i znów zniknę.
Już nie płaczę. Bynajmniej nie tak dużo. Dużo śpię. Uciekam od życia. Nie ma we mnie już tyle smutku, ale uczucia totalnie wyparowały. Nie potrafię tego wytłumaczyć.. Nic nie idzie w lepszą stronę. Nadal pale. Trochę wagarowałam, a raczej sporo... Od 21marca nie piłam, ale ostatnio się skusiłam na wagarach.. A w piątek powiedzialam, że śpie u koleżanki i poszłam na koncert... W sumie i tak prawie na tym koncercie mnie nie było. Spotkałam się z koleżanką byłyśmy trochę na dworze. Napiłyśmy się piwa. Potem poszłam się zjarać z kumplami. Jak wróciłam szukałam jej i zastałam ją całkiem najebana.. Już pomijam, że trochę jej szukałam i z kumpami musieliśmy za nią biegać bo ciągle uciekała. Koncert skończył się koło 23... Wszyscy poszli koło północy. Szlajałyśmy się po ulicach. Od 2 do 4:30 siedziałyśmy w jakiejś klatce... Ona spała, a ja siedziałam i marzłam.. Zastanawiajac się co ja kurwa zrobiłam.. Po co to wszystko? Dlaczego nie zostałam w domu i nie spędziłam wieczoru z K? Gdybym wpadła z tym u rodziców to zjebałabym sobie bardzo wiele. Poszczęściło mi się.. Jak widać nic nie zmądrzałam. Dalej ciągnie mnie do złego.. Może mniej niż kiedyś. Z każdym kolejnym razem przekonuje się, że to mi nic nie daje..
Nawet nie mam weny jakoś składnie i sensownie tu pisać. Jestem bez życia. Bez radości. Bez uczuć.
idę jeść. Chociaż nawet jeść mi się nie chce. Nic. Chcę spać cały czas.