Nie trzymam się. spałam od 19do teraz ale budzilam się mnóstwo razy. Sprawdzalam telefon.. Czekalam aż odpisze, aż będzie ze mną. Ale to wszystko i tak klapnie. Jestem sama. Nie mam nikogo kto by był przy mnie. Kto by wysluchal. Piszą.. Piszą o swoim zyciu, problemach. Pytanie 'co u Ciebie' jest nic nie warte. wystarczy nie odpowiedzieć a oni nawet nie zauważają. Chcialabym to skończyć. Tkwić w wiecznym snie.. Tylko ON jest problemem. Albo zrobi to samo, albo nigdy sobie nie wybaczy bo na pewno będzie się obwinial. No i obiecalam mu, że go nie zostawie.. A sobie, że go nie zranie. Ze będę pilnować bo to inni go nie ranili. Jeśli odejdę tracę kontrolę. Jeśli mnie nie będzie to ktoś go zrani na pewno.. A on już swoje wycierpial. Nawet za dużo. Stoję trochę w błędnym kole chcę odejść i byłoby mi lepiej, ale nie mogę bo to kolejny cios dla niego. W każdym razie płacze dalej. on nie wie o niczym. Wczoraj wymieniliśmy kilka sms. W końcu mi nie odpisal. Ostatnio jest ciągle z kolegami.. Wszystko ok ale w tym straciły się już nasze wieczory Kiedy mogliśmy spokojnie porozmawiac o wszystkim. Kiedy bylismy tylko my. Teraz wieczory wygladaja tak, że ja udaje że jest ok a on odpisuje co 10min (dosłownie) czasami ciut mniej a czasami potrafi dwa razy tyle.. I ja mam mu mówić o tym co zle gdy widzę, że jest zajety? Totalnie się zalamuje i nie mam sily tego dźwigać. Tutaj chyba już jestem ostatni raz. To koniec. Poddaje się.