Czuję się tak, jakbym przez ostatnie parę lat miała zwyczaj latać w kosmos wraz z NASA superwypasioną rakietą i nagle przerzuciła się na oglądanie filmów dokumentarnych o Wszechświecie, siedząc na kanapie w salonie.
Powinnam cieszyć się, że być może coś jeszcze przede mną, a ja zamiast patrzeć w przyszłość z optymizmem, żyję teraźniejszością lub (zdarza mi się) użalać nad przeszłością... I wciąż nie mogę pojąć, że "nic dwa razy się nie zdarza", co oznacza, że NIGDY JUŻ NIE BĘDZIE TAK SAMO. Po prostu.
Boję się bardzo, że dostałam od losu szansę, której nie wykorzystałam odpowiednio, a drugiej już nie będzie. I że teraz nie mnie się należy, skoro inni wciąż jeszcze jej nie dostali. Z drugiej strony, może nie powinnam myśleć w ten sposób, ale patrzeć na to wszystko jak na doświadczenie, lekcję od życia?
Nie wiem.