Gałęzie jakiegoś drzewa iglastego (JAKIEJŚ CHOINKI - wszystkie drzewa iglaste to choinki, nie wiem nawet czy istnieje taki gatunek jak CHOINKA, może to tylko nazwa potoczna), na tle absolutnie zajebistego, Płonącego Drzewa. Właśnie przez takie płonące drzewa i inne zeschnięte liście lubię jesień. Ale tylko na początku, póki te liście jeszcze na nich rosną. Bo kiedy opadną, nagie gałęzie wyglądają zbyt zimowo i przygnębiająco, przypominając o tym, że zaraz będzie niesamowicie ciemno, zimno i trzeba będzie wstawać godzinę wcześniej, żeby w jakikolwiek cywilizowany sposób (mam na myśli środek komunikacji - jakoś nie uśmiecha mi się przedzieranie przez zaspy śniegu sięgające powyżej kolan) dotrzeć do szkoły, oczywiście - w stanie normalnym, nie w charakterze mrożonki.
A tak ogólnie, to znowu nie mam czasu. Znowu się w coś wplątałam i jutro będę smakować skutki tego wplątania się. No i oczywiście robię/mówię, zanim pomyślę. To bardzo niedobra cecha charakteru, nad którą ponoć można zapanować. No właśnie. PONOĆ MOŻNA. Ciekawe, dlaczego ja nie mogę. Acha, no i wszyscy jak na złość TERAZ-WŁAŚNIE-W TYM MOMENCIE. A ja?!
''You said: sit back down, where you belong,
in the corner of my bar with your high-heels on.
Sit back down on the couch, where we
made love the first time, and you said to me...
Something about this place,
something about lonely nights
and my lipstick on your face.''
oh fuck, fuck, fuck, fuck, fuck, fuck, fuuuuuuuuuuuuuuck!