coś smutnawo się robi. nie, że wyjazd, nie że zmiany, choć to też, ale mniej. najgorsze są inne smutki, nie takie przyjemnie jestenne, przy których zapala się świeczki, i je czekoladę, ale takie, które mogą się z czasem pogłębiać, zamiast spłycać. ludzi z czasem poznam, ogarnę uczelnię, przyzwyczaję się do stancji... ale tęsknić będę coraz bardziej, i wiem, że to w jakimś stopniu będzie mi utrudniało -tak przydatne- bycie wziętą w garść. mogłabym być teraz na przykład nieustannie, na zapas przytualana.
ale nie da się.
no nie da.
kurcze.
http://www.youtube.com/watch?v=8ejeEBlDESc
fajnie mi się kojarzy, z nicnierobiącą błogością, ostatnią, chyba na długo
męczy mnie to, że aż się trzęsę cała
i nie ma takiej kołysanki, co by się teraz zaśpiewać dała.