Czasem ktoś musi umrzeć, abyśmy zaczęli bardziej cenić życie
Czuję, jakby to było wczoraj. A jednocześnie myślę, że minęła cała wieczność. Policzalność czasu jest względna, tak bardzo niemożliwa.
Może powinnam rozpaczać. Rwać włosy z głowy, wbijać paznokcie w strukturę mojej skóry. Zamiast tego unoszę głowę w stronę rozbłyskujących świateł, błyszczącego nieba, tlących się lamp. Bo wiem, że dzięki moim aniołom, znalazłam w sobie ten tlący się, zupełnie malutki żar. I dzięki nim, wierzę, że jest on w każdym, i żadna ciemność go nie pochłonie. Nawet jeśli pod sercem już nic nie czuć. Nawet jeśli ogromna pustka.
Może to zgaszenie światła, to oddanie się ciemności było dla mnie? Żebym zobaczyła ten niewielki, zziębnięty promyk, będący śladem obecności, nie dalej niż milimetr od mojej myśli.
Może to tak naprawdę nie było jedynie zgaszenie światła tylko rozpalenie żaru. Na nowo, od początku. Dla mnie.
Może to nie bez znaczenia, że urodziłam się dokładnie tydzień wcześniej, i nie bez znaczenia, że blask zgasł dokładnie tydzień po moich dziewiętnastych urodzinach
Może to miało wpływ na to, że teraz zachwyca mnie każdy dzień, że chcę jeszcze więcej
.
Może to wszystko ma jakieś znaczenie.
Tęsknota w ciemności zostaje więc przetworzona na lęk przed ciemnością. Nie ma już we mnie strachu.
Mój wiersz i opowiadanie możecie przeczytać w najnowszym numerze Mega*Zine Lost&Found, o temacie przewodnim Fetysz, o tu. Strony 68 i 92.