photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 27 WRZEŚNIA 2017

27.09.2017r.

"Suddenly the sun comes up...
        ...And I feel my love floodin' back again, yeah"

 

~ Rudimental feat. Jeams Arthur

 

Są takie chwile w życiu, kiedy to, co pozornie jest (lub powinno być) dla nas najważniejsze, staje się kulą u nogi. Tak po prostu zaczynamy mieć dość myślenia czy rozmawiania o tym, bo nie poczyna to wywoływać u nas pozytywnych emocji. Tak właśnie ostatnio mam, gdy tylko nawinie się temat moich studiów... Ech :/ Nie sądziłam, że aż tak nie będzie mi się chciało wracać, ale niestety nie mam na to najmniejszej ochoty.

 

Wbrew pozorom kocham swój kierunek, pomimo tego, że jest cholernie trudny i wymaga ode mnie przeczytania 8821048693 książek, najlepiej jedna po drugiej. Nie wspominając już o wielu godzinach, które muszę poświęcić na uczelni, chodząc na wykłady czy ćwiczenia. To wszystko jestem w stanie przeżyć. Wymagający prowadzący czy trudne egzaminy - wszystko da się poprawić itd.

 

Tylko Ci ludzie... to jakieś nieporozumienie. Może stałam się jakąś pieprzoną ignoratnką, ale dla mnie cała ta grupa na fb coraz częściej doprowadza mnie do białej gorączki, niż dostarcza jakiś pożytecznych informacji. Doprawdy. Czuję się, jak wpuszczona wśród dzikie małpy, które wciąż wrzeszczą, nie ważne o czym, byle robić wokół siebie hałas. Jestem sfrustrowana, gdy czytam te komentarze i coraz bardziej zdenerwowana tym, co tam zastaje. Momentami popadam w tak duże wątpliwości, że zaczynam zapominać jak się nazywam. Naprawdę. I niestety to właśnie najbardziej odpycha - bo znów trzeba zmierzyć się z tymi wszystkimi "rozdmuchanymi" problemami.

 

Tak, boję się, że nie dam rady, że się poddam, że się załamię, bo zacznę się porównywać z innymi, że nie mam tyle siły w sobie aby podjąć trud nauki w tym roku. Ale... kiedy nie miałam takich dramatycznych wizji? Wydaje mi sie, że mam tak przed rozpoczęciem każdego nowego "roku". Wciąż siebie krytykuje, oceniam, a przez to mniej robię  i krąg się zawęża. Zwyczajnie zataczam koło.

 

Wiem, że jest dziś jedna rzecz, którą powinnam zrobić. Plan sam się nie ułoży i muszę wreszcie choć spróbować jakkolwiek zaplanować sobie te godziny... Tylko ja zwyczajnie nie mam na to siły. Kolejny raz odbędzie się słynna "przepychanka", aby mieć choć trochę ludzki plan, w którym jest czas na naukę, posiłek czy chćby sen. (Tak, przewiduje taką optymistyczną wersję). No do cholery, czemu choć RAZ nie mogę dostać planu w rękę... Byłabym człowiekiem o wiele szczęśliwszym. A w zaistniałej sytuacji być nim nie mogę i zaczynam nastawiać się właśnie, że jutro, równo o godzinie 16:00 wszystko mi sie posypie.

JAKA KICHA

 

No i jeszcze to cudowne rozporządzenie, którego nawet nie skomentuje, a uczczę ciszą, wręcz grobową, bo pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się najpierw zaliczyć coś - aby później ktoś mi to chamsko unieważnił i kazał zaliczać od nowa. Kuźwa... Po prostu jest mi przykro i chyba tyle.

 

Generalnie post miał być dziś zupełnie o czymś innym, nie o studiach, ale jak widać są w nas pewne rzeczy, które pragną wydostać się na światło dzienne i nie można ich na siłę zatrzymywać tylko dlatego, że trudno nam się o nich opowiada. A ja nawet nie "opowiadam" w dosłownym tego słowa znaczeniu, a jedynie opisiuję, aby gdzieś uzewnętrznić wszystko, co przeszkadza mi w normalnym funkcjonowaniu.

 

A na koniec - żeby jakoś umilić ten nieciekawy wieczór - polecam piosenkę z początku tego posta :)

Dobranoc! :)

 

https://www.youtube.com/watch?v=3RK6XieFibE

 

mutex/ocfipreoqyfb/mutex
Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika bezucha.