ogólnie rzecz biorąc to tego sie obawiałam... że mampałer to była taka jednożyciowa ulotna okazja, podróże corsą wokól wielkopolski to niezapomniana sielaneczka.tyle że jak już się skończyło to znalazłam się w punkcie wyjscia, lekko bez perspektyw zawodowych, szczegolnie po incydencie (bo inaczej tego nie nazwę) z zepsutym forum. Nauczyłam się jednak nowych rzeczy o sobie a także o sprzedawcach, i nawet zdałam sobie sprawę, że większość ludzi na świecie nie grzeszy mózgiem (nie obrażając rzecz jasna moich czytelników, o ile jeszcze gdzieś tam są-bo sa fakt, że czytasz to już daje ci +10 do intelektu i -300 do normalności hihi). tyle że to tyle. bo pojawił się mój krewny, wujek leń, o ktorym zapomniałam, a przecież jest powodem moich wszystkich niepowodzeń i porażek, więc kurde, jak to zrobić, pamiętać ale jednocześnie umieć być ponad to. dam znać jak się dowiem. od 2,5 miesiąca nałogowo randkuję z serialami, ok siłka i basen też się pojawiają, ale wiadomo, że podczas trzęsienia ziemi jak i trochę po nim nikt nie będzie się ścigał do hantli.
trzeba coś ruszyć.tylko że to coś jest takim obrośniętym tłuszczem, pełnym chrząstek i jakichś szczątków alb LENIEM. na dodatek leń nieźle się okopał przez te wszystkie lata- jest przykryty wieloma wieloma warstwami życia (że niby dało się z nim żyć, otóż nic bardziej mylnego, po prostu kiedy zaczął mi dokucząć pojawiła się moja przyjaciółka F. Ona nic nie miała do lenia, nawet go lubiła bo sama była dość obrotna i nigdy nie siedziała w miejscu,broń boże czytać książki, za mało ruchu, bodźców. Ona była kompletnym przeciwieństwem pana lenia. nauczyła mnie zakuwać, towarzyszyla przy sluchaniu muzyki. Była ze mną dosłownie wszędzie i zawsze. do tego stopnia, że nie mogłam wyobrazić sobie życia bez niej.
i wtedy nastały mroczne czasy. dorosłość, nowe życie, poznań. w któryms momencie okazało się, że się gubię. na szczęście moja przyjaciółka zawsze sprawiła, że problem odchodził poza horyzont moich myśli, kochałam to w niej. "przecież zawsze chciałam taka być, no to jestem!!" mówiłam sobie do lustra. i faktycznie byłam wtedy zadowolona z mojego nieświadomego stanu.
Świat płynął, ja moczyłam nogi delektując się samotnią, nadnaturalnością, wolnością. nie chciałam popłynąć z prądem życia. świat był moim tłem do tego stopnia, że rok później przestał istnieć</spoiler> ale wtedy jeszcze tego nie dostrzegałam, bo właściwie rzeczy się działy, ludzie byli, turkologizacja kazachowie. a ja dzięki tobie czułam się dopełniona, całkowita,poskładana jedna całość. no to jakże wtedy miałoby nie być wspaniale!?
aż tu nagle (tak naprawdę to nie było ani trochę nagłe, ale jak teraz na to patrzę to faktycznie, w tym czasie znalazłam się w punkcie A bliżej niedatowanym. po punkcie A wszystko zaczęło stopniowo więdnąć: człowiek nowotwór, najsmutniejszy woodstock, bezdomność. Rzecz jasna moja przyjaciółka nie opuszczała mnie na krok. a raczej ja kurczowo trzymałam ją za rękaw swetra. bo co teraz począć przecież roślinki powiędły, jakaś pustka, nieporadność. zamiast do domu to ja nikitą z całym dobytkiem i nitą na pomorze, jakbym się łudziła że ono pomoże. Z pomorza jedyne co mi się udało to tina.
a później była kóchnia na leha, wszystko wtedy już było podporządkowane mojej władczyni, która miała gdzieś moją utraconą przyjaźń. i tak trwałyśmy razem, ludzie przychodzili i odchodzili, nie było punktu zaczepienia. nie znałam innego sposobu na życie więc robiłam tak jak mnie nauczyła moja przyjaciółka. nie zastanawiałam się bo po co, są ciekawsze rzeczy do roboty : grzebanie w ustawieniach komputera, personalizacja, segregacja muzy, niekończąca się zabawa z equalizerem (do dziś mam do niego słabość) ozdabianie wszystkiego i wymyślanie innowacyjnych zrobię-to-sama-rzeczy-które-uświetnią-mój-pokój. Taak, ja, szczurzyce i mój pokój. pustka czarna dziura załamanie rzeczywistości balansowanie na granicy nieświadomości jakieś ostatnie drgnięcia nóg zdeptanego karalucha że może coś inaczej...
Ale byłaś, więc po co inaczej. z tobą od pierwszego spotkania, to właściwie zobowiązanie na całe życie, więc wiem, że będziesz przy mnie zawsze. koniec kropka nie zawracam sobie głowy zastanawianiem się co jeśli.. po prostu akceptacja losu, do którego dążyłam (nieświadomie, nieśmiale, małymi kroczkami, O IRONIO wtedy nawet jeszcze nie wiedziałam że tu dążę) od dobrych kilku lat. nie byłoby tego,gdyby, proszę zwrócić uwagę jak zgrabnie i z gracją mój wywód kończy się na tym samym od czego zczęłam- otóż PAN LEŃ. bo gdybym WTEDY zamiast zatracać się w pójściu na łatwiznę, gdybym wiedziała co chcę, gdybym po prostu zaczęła kreować to co chcę to nie pisałabym tego teraz.
fun fact: kiedy porzucam swoją władczynię idąc w nieznane, pierwszą przeszkodą którą napotykam jest pan leń,którego ostatni raz widziałam w gimnazjum. skurwiel, który się utajnił jak kameleon kiedy moja przyjaciółka była w pobliżu. a teraz jej nie ma a ja znowu muszę stanąć oko w oko z panem Leniem. tym razem mnie nie zwiedzie. ciężka praca, wysiłek!! tylko tak można coś wypracować. (łatwo pisać z praktyką będzie gorzej, ale wkoncu od czegoś są te noce słabości, tęsknoty, bezradności) NIE DA RADY PO NAJNIŻSZEJ LINII OPORU!!!! IM SZYBCIEJ SOBIE TO UŚWIADOMIĘ TYM LEPIEJ. IM SZYBCIEJ WEJDZIE MI TO W KREW TYM KOLOROWIEJ.
DO DZIEŁA!