Takie mam wrażenie że z roku na rok się staczam. Robię rzeczy których nie robiłam. Nawet to, że dzisiaj zamiast obejrzeć idealnego Wolverine'a włączyłam Mały Manhattan. Albo to że moje pięknie obdarte glany leżą gdzieś na strychu, a obecnie chodzę w Vansach. Każda rysa na tych cięzkich butach jest jak znamię na ciele - ma swoją historię. Przypomina się o niej gdy się na nią spojrzy. Kiedyś nie obchodziło mnie czy do sklepu wyjdę nieumalowana i czy ktoś się mna przejmie, teraz wydaje się to dużo bardziej dziwne bo zalezy mi na opinii OBCYCH ludzi. Patologia mojego umysłu. Nie stwarzało się problemów, nie miało się wątpliwości, lepiej było coś zrobić niż czegoś żałować. Teraz liczy się łud szczęścia. Dlaczego? Bo nie chce mi się starać. Stanowczo za dużo z tym wszystkim roboty i jakiegoś pierdzielenia się bez żadnego skutku. Wszystko to takie wątpliwe, martwe.Szczęście jest fajne gdy można się z kimś podzielić.
Nawet E. wypiła szybciej szklankę białego wina ode mnie. Ja musiałam rozcieńczyć sobie ten trunek sokiem porzeczkowym. Co za szajs. Białe Wino. hahah