Czasami panikuje, płaczę niczym zagubione dziecko. A równoczesnie wiem, że już nie ma czasu na łzy. Muszę stać się silnijesza.
Wczoraj M. zrobił mi wielką niespodziankę i pojechaliśmy do Zakopanego, wróciliśmy dzisiaj przez co cała moja dieta legła w gruzach. No może nie jest aż tak tragicznie, ale jednak:
wczoraj:
2 mandarynki, bułka ziarnista z pastą jajeczną
2 oscypki, kawałek bunca
raczej mała porcja makaronu z jakimś sosem mięsno-pomidorowym
i dużo grilowanego oscypka z żórawiną ;/
plus potem doszło kilka drinków czystej z colą light, i chyba jeden z sokiem pomarańczowym.
I jeszcze w ciągu dnia były chyba dwie filiżanki kawy z cukrem i mlekiem
Jedyne z czego jestem dumna, że nie złamałam się dla słodkiego albo chipsów czego nie brakowało. Niestety zapaliłam trochę papierosa. Dokładnie jednego na pół z kimś, a potem jeszcze trzy buchy jakiegoś innego. To i tak jest sukces zważywszy na to, że byłam wypita a wtedy najwięcej chce się palić.
Dziś:
bułka jasna z osypkiem i żórawiną, sok pomarańczowy (miałam kaca ;/), kawa z mlekiem i cukrem
dwa kotlety ziemniaczane z sosem grzybowym
pół pomelo
2 x wasa z margaryną i jajko na miękko
Tylko z kolacji jestem zadowolona ;/ . Powiem tak że w zasadzie nie jest aż tak źle jak nie patrząc, Mogłoby być lepiej, ale wiadomo, że jak się jedzie w gości to nie wybiera się obiadu itd. Waga jednak jak wróciłam pokazała mi zdecydowanie więcej niż się tego spodziewałam, więc jedyne co mi pozostało to wierzyć, że to zastój wody w organiźmie i wziąć się bardziej za siebie.
Nie mogę ważyć się codziennie bo przywykłam, że na głodówkach waga spadała mi prakycznie z dnia na dzień. Teraz jest inaczej. Teraz z jakiegoś powodu rośnie i jak tak dalej pójdzie to zacznę serio tracić motywację. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.
Do wesela zostało 268 dni.
5 dzień bez słodyczy.