Muszę jeść mniej. Jestem zdenerwowana i przygnębiona. Jak się nie odchudzałam i żarłam na co miałam ochotę waga praktycznie codziennie była taka sama. A dziś? Niespodzianka. Po udanym dietowym dniu, gdzie zjadłam max 1300kcal i jeszcze poćwiczyłam przytyłam od rana 1,5kg. Rano było 62,2 a na wieczór 63,7. Tak dużo nie ważyłam chyba od wakacji. Jestem wściekła i aż mi się chce płakać. Bo jak mam się motywować czymś takim? Naprawdę zjadłam niedużo, a tu takie gówno.
Ale nie poddam się. Jutro zjem kurwa jeszcze mniej i zobaczę co wtedy. Mam całe to życie gdzieś. Jestem już zmęczona. Nic dziwnego, że pozwalam, żeby dieta znów pojawiła się w moim pierdolonym życiu, bo niby co mam innego? Nienawidzę swojego życia, każdego dnia gdy muszę udawać kogoś kim jestem...
Prawda jest taka, że jestem kurewsko samotna i nawet nie mam o tym komu powiedzieć, bo przecież to takie nieodpowiednie w moim przypadku. I co gorsza nie mam nawet odwagi napisać tego w jakimkolwiek pamiętniku, żeby M. tego nie przeczytał. Dziś robię to pierwszy raz i płyną mi po policzkach łzy. Tak, cholera, jestem zmęczona tym wszystkim, chcę zbyt często zasnąć i się nie obudzić. Nienawidzę tej pracy, którą mam teraz, tego domu do którego wróciłam nie wiem po co. Tego zima. Tych udawanych ról. Nienawidzę ich i pragnę zostać sama ze sobą, pograżyć się jeszcze bardziej, ale przynajmniej mieć powód nienawiści do siebie. Bo nienawiść i tak czuję, tyle, że na siłę ją tłumię i mnie to przytłacza. Gdyby chociaż ta pieprzona waga umiała odwrócić moją uwagę od tego wszystkiego. A te głupie cyfry rosną przygnębiając mnie do reszty.
Niech mnie ktoś zabije. Bo jak tak dalej pójdzie to ja sama będę musiała to zrobić.