historia pewnego welonu...
kupiony przez czysty przypadek, a raczej przez przypadkowy wybór. bo miał być najzwyklejszy, krótki, symboliczny. wyszło jak wyszło, szału nie robił, ale warunki spełniał.
przeleżał w szafie prawie pół roku przytulając się do sukienki i gniotąc w foliowym worku.
przyznaję trochę sobie musiał poczekać na pierwsze przymiarki.
to do niego wizja ślubnej fryzury musiała ulegać zmianie 100 razy.
ale to on na mojej głowie był świadkiem wszystkiego.
powiewał na wietrze, otulał gości podczas powitania, załaniał pół głowy w kościele, kręcił się w tańcu wtórując sukience, wpadał w zupę przy obiedzie. nieprzyzwyczajona do takiego ozdobnika głowa młodej odetchnęła z ulgą gdy świadkowa go zdjęła. 4...3...2...1... mamy "nową", welon rzucony, nie podglądałam.
co za ulga. przeleżałeś bidulku na parapecie reszte zabawy. i wróciłeś do wora, tym razem gniotąc się z brudną, szarą i zakurzoną wysłużoną już kiecką.
plener! nie chciałam go założyć. dopiero mąż i fotograf mnie przekonali. i tak go nosiłam w ręce i zakładałam na zmianę. ale przyznam że pięknie powiewał na wietrze, a zdjęcia nabrały uroku. i najważniejsze! zwiedziłeś bidoku pół torunia. od bydgoskiego, po panoramę T. aż do wieży ratszowej. tam to ci się podobało. wiatr wiał niemiłosiernie. w pewnym momencie padł takst, że cały czas przeszkadzasz! i poleciałeś, rzuciłam Cię. przyznam chyba za długo ze mną przebywałeś, boś uparty był jak osioł! trzy razy rzucałam welon aż w końcu raczył zaczepić się na antygołębiowych drutach. strąciłam go szczotką! spadł na dach muzeum!
wniosek! sprzedając sukienkę nie napiszę "welon gratis" :)