jestem cholernie wściekła.
na wszystkich, a mam prawo być zła tylko na siebie.
wiecie co zrobiłam? zniszczyłam najpiękniejszą przyjaźń związkiem.
jesteśmy tak cholernie zaprogramowni, że wydaje nam się, że kochamy faceta jako faceta a jednak jest inaczej
chcialabym to napisac wszedzie wykrzyczec kazdemu, zeby nigdy nie niszczyl przyjazni w imie pseudo milosci
zbyt wiele do stracenia
za wiele
i nie myślcie, że jestem teraz dziewczyną ktora cierpi sobie po rozstaniu. moze jak kazdy czlowiek. minely prawie 2 miesiace odkad postanowilam to zakończyć. boli do dzisiaj cholernie. tyle żalu. ale zrobilam jedyne co moglam zrobić. zakończone. z dnia na dzień będzie tylko lepiej. no ale te relacje już nie wrócą. po mistrzowsku rozwalilismy naszą ekipę. bo ustalilsmy ze nie bedziemy utrzymywac kontaktu, zeby sobie ułatwić. to pomaga.
tylko wiecie co?
ja sie czuje cholernie samotna. i chyba nawet nie dlatego, ze ludzie mnie maja dosc. odsuwam się. bezpiecznie czuję sie w swojej bibliotece, w mieszkaniu pod kocem i chirurgami.
i z jedzeniem. to juz najgorsze. jem na potęgę.
nie radzę sobie.
palę.
jestem najsmutniejszym człowiekiem, jakim byłam kiedykolwiek. przysięgam.
i nie wiem nie wiem nie wiem ja przywrócić sobie chęci do życia.
myślałam, że jak zaczę dostawać dobre oceny to będzie w końcu satysfakcja, ale kolejne 5 wlatuja i dupa. a zreszta 2 dni temu wleciała 2. to chyba nie ma o czym juz mowic.
próbuję się zatyrać. dowalić sobie tak zeby tak bolalo, zebym nawet niee miala sily narzekać
i to pomaga
ale kiedy przyjdzie taka chwila
ze nie jestem ani na 1 ani 2 studiach, ani w pracy
i nie wlacze tych chirurgow
nie kupie fajek
to czuję
największą pustkę
przenikliwą
przerażającą
prze
pęka mi serce