Było fajnie, gdy wstawałam o 5, bo jeździłam autem.
Było fajnie jeździć autobusem latem, gdy było jasno po 4.
Miło było spotykać lisy po drodze na przystanek.
Była kupa śmiechu za każdym razem, gdy uciekał autobus. Śmiechawa taka wielka każdego piątku, bo żarty takie sprośne.
Byli ludzie mili i wnoszący coś do życia, byli ludzie, których obecności nie zauważyłam. Byli też tacy, których nie znosiłam i nawet patrzenie na nich mnie denerwowało.
Jako postanowienie noworoczne obrałam sobie znalezienie nowej pracy, bo trzeba zdobyć w końcu poważniejszą umowę, no bo to przybliży mnie do spełnienia marzenia o własnych 4 kątach, które będę mogła pomalować na żywe kolory, a nie na magnolię. Chciałam pracy, w której będę widzieć efekty, jeśli nie w fizycznej postaci to chociaż w sobie: jakiś rozwój, małe, a z czasem większe osiągnięcia - coś co będę lubić, da mi spełnienie i możliwość rozwoju. Kiedy w końcu mi się udało, czuję się dowartościowana, bo to mi się udało wyrwać się z fabrycznego letargu, naprawdę bezpiecznego i takiego bez obowiązków, ale no ileż można??
Myślałam, że ucieczka z tamtego miejsca będzie prostsza, a dziś wybiegnę z radością, przepychając wszystkich po drodze i krzycząc, jaka to wolna jestem, a tak naprawdę z nerwów trzęsły mi się ręce i koniec końców popłakałam się i uświadomiłam sobie moje przywiązanie do tego głupiego blaszaka.
Zostało mi tylko dziękować, jak zwykle osobom, które mnie zmotywowały, nauczyły czegoś mądrego, wniosły do życia coś nowego, a także osobom, które przyśpieszyły moją ucieczkę z tamtego miejsca i nauczyły mieć wyjebane.
Lepiej skończyć coś wcześniej i mile wspominać, niż ciągnać aż do obrzydzenia i porzygu.