Łapię oddech... Zaciągam się tym zepsutym powietrzem. Coś piecze mnie w płucach. Tak, oczy też mnie pieką. Płaczu dziś nie będzie. Znów się pogubiłam. Tak, teraz już pamiętam, to było twarde lądowanie. Spadłam z wysoka. A ziemia okazła się zimna i twarda. Podnoszę się z kolan, rozglądam się. To już nie moje miejsce. Zgubiłam się. Straciłam to, na co pracowałam. To już nie mój świat. Wszystko minęło. Uciekło, gdy przymknęłam oczy w chwili rozkoszy. Wymknęło się, gdy przez moment rozluźniłam uścisk. Nie wytrzymało, nie dało rady. Nie potrafiło docenić mnie. A ja jego.
Potrzebuję kogoś silniejszego ode mnie.
Potrzebuję mojego wymiaru.
Dziś się podnoszę, wybieram drogę, która doprowadzi mnie do nowego świata. Do nowego szczęscia. I choć w głowie kołacze się bolesne pytanie: Dlaczego tylko Ciebie stać było na to, by w tym okropnym czasie nie tylko zostać na swym miejscu, a jeszcze się umocnić? Dlaczego tylko Ty okazałaś się być moim prawidziwym wymiarem? Nie. Nie TYLKO. Aż Ty. To sygnał, sygnał, że tutaj jest Twoje miejsce. A moje tam, tak własnie tam, gdzie teraz patrzysz, tak, własnie tam, przy Twoim boku.
I boli, boli bardzo, że sama poplątałam się w moich marzeniach i celach. I boli bardzo, że dałam się uśpić, że uwierzyłam w to, że obrazy w mojej głowie są rzeczywistością. Ten ból jest nadludzki, ten ból jest niewymierzalny. Ale wstanę. Po raz ostatni i poszukam tego, co widziałam. I zadbam o to, by już nic mnie nie zawiodło, bym sama siebie nie zawiodła.
A tam, gdzie zabrakło miłości, pojawiły się łzy. Ja myślałam, że będzie inaczej. Ja wierzyłam, że jestem warta więcej.
nic nie zostało z moich marzeń z moich planów zobacz,
mam dosyć iść tak gdzieś bez planów wciąż od nowa,
zaczynać coś, nie kończyć - pomyśl o nas.
Naprawdę ciężko będzie nam się nie rozłączyć.