Jeszcze żyję. Wprawdzie stęskniona i trochę zajechana, ale żyję.
Pierwszy rok studiów okazuje się trudniejszy niż myślałam, i faktycznie może nas czekać "blood, sweat and tears", ale mam nadzieję, że faktycznie okaże się, że "blood, sweat and tears can also taste sweet". - oby.
Ale póki co, nie ma co narzekać, studencka atmosfera super, wykładowcy okok, ludzie póki co great, integracja ciągle na horyzoncie, a w bufecie, w uczelni obok znaleźć można nawet piwo. ;d (to tak, żeby lepiej rozmawiało się po angielsku, francusku, czy włosku, zapewne ;d)
Osiągnęłam sukces i nie mylę już przystanków, obcy faceci już nie muszą mnie podwozić, więc jest dobrze. Gdyby tylko doba liczyła więcej niż 24 godziny, byłoby cudownie. /Znowu klnę na zegarki i czas, nic nowego/
Wybaczcie zdjęcie, nie chce mi się kopać w folderach, ach, i mało ambitną notkę też wybaczcie, też mi się nie chce. ;]
ps: dziadku, który prysnąłeś ze szpitala i przechodziłeś przez jezdnię w pidżamie i kapciach tam, gdzie ci się podoba - następnym razem cię przejadę.