Lubiliście czasem być samemu? Mnie dość często się zdarza.
Jest takie miejsce całkiem nie daleko, gdzie spotykałem się z dźwiękami natury, siadałem na dachu nie dużego budynku i wsłuchiwałem się w opowieści natury, rozmowy drzew, ptasie plotki.
Sam zaś opowiadałem swoje historie, którymi księżyc zdążył się znudzić na samym początku naszej znajomości, ale nie chciał nigdy zostawić kolegi samego z piwem i z "dołkiem" psychicznym. Lekko opierałem rękę na ciemnej nocy by czuć że mam się na czym podeprzeć w trudnej chwili, znaleźć odpowiedź na liczne pytania.
Letnimi popołudniami towarzyszyło mi słońce, pomagało w nudzie dnia codziennego i ciepło się do mnie uśmiechało, radziło żebym spotkał się z kolegami, dał upust mojemu młodemu wiekowi i się wyszalał. Ja jednak od gry w nogę czy zabawy w chowanego wolałem poczuć lekki wiatr, pozwolić porwać mu moje myśli i wyciszyć się gubiąc kolejne godziny.
Każdy ma takie "swoje" miejsce na świecie gdzie porzuca dręczące go myśli, własna idealna przestrzeń, w której tkwić można by wiekami a nigdy się nie znudzi. Pezet nazywa to chmurą, dla mnie to po prostu daszek.