"Dni do końca świata"
Wiesz co mi się marzy?
Spokój ducha,
ciepły szept do ucha,
dobrych uczuć zawierucha.
Co zrobiłam? Co zrobić mogę?
By zrzucić z was te spojrzenia srogie?
W tym wszystkim nie ma logiki.
Nie ma mądrości wcale.
Po co te wszystkie śmieszne triki?
Czy uczestniczę w jakimś kawale?
Tyle pytań i jedno cierpienie.
Jam jest zwyczajne ludzkie stworzenie.
Jestem robakiem, jestem tylko pyłem.
Wokół potwory w nienawiść otyłe.
Mój niemy krzyk już z sił opada.
Ten świat zwyczajnie się mną zajada.
Plugawe resztki rozrzuci po kątach.
A świata z resztek nikt nie posprząta.
Będą gniły, zawieje smrodem,
Gnój i pleśń...
A w sercu pieśń.
Zapomniana, zepchnięta i rozerwana,
Nigdy, przenigdy nie zaśpiewana.
Bo nigdy nie miała do tego prawa.
I mieć nie będzie. Zbyt mało plugawa.
Zbyt dostojna i idealna.
Zbyt kochana.
Pieśń zapomniana.
Zbyt światła i mądra, pouczająca,
Zbyt kojąca.
Miłość zakopana.
Splugawione resztki chwały.
I świat piękny, zapomniany, wspaniały.
Niedostępny.
I nie wiem już czy Bóg,
czy przypadek,
czy ktoś,
czy los.
Kto kieruje tym,
czy planuje ktoś,
cokolwiek,
nic.
Czy wiem, czy nie wiem,
czy się dowiem,
czy odpowiem
na każde pytanie,
które mam w sobie.
Czy ktoś kiedyś ulży w cierpieniu.
Czy smutek ulegnie zapomnieniu.
Bo "smutek" to trochę eufemizm, wiesz?
Życie też.