Dotychczas żyłam w przekonaniu, że miłośc uskrzydla a nie spala. Proszę się nie śmiać, zanim uwierzyłam, że mikołaj nie istnieje też minęło trochę czasu.
Ogólnie czuję się jak odrestaurowany wrak, z tym wyjątkiem,że ktoś zapomniał zadbać o silnik, czyli serce maszyny.
Wczoraj zapytałam,czy jestem w stanie go zatrzymać,bo wydaje mi się,że jestem niewystarczająco dobra. Od razu zinterpretował słowo "zatrzymać" jako zniewolić. Mówił coś o szantażu emocjonalnym i o tym,że kocha. Hmmm.
Raz chciałam żeby wybrał,między mną a jaraniem. Nie potrafił się zdecydować. O mało nie przypłaciłam tego rozstaniem. Wystawił mi jednak mimo wszystko mniejszy rachunek: pełen łez, smutku i nieprzespanych nocy. Chyba do tej pory jeszcze go czasem spłacam.
Myślę, że łatwiej by mi było gdybym nie kochała. Poprostu odeszłabym. Gdy mu o tym powiedziała to odpowiedział "to nie kochaj". Kazałam mu się odsunąć ode mnie. Naprawdę byłoby mo może łatwiej? Bez ciszy, jałowych rozmów,bez czekania.
Myślałam że to niemożliwe być razem a jednak oddzielnie. Nie widzieć sie w tygodniu przez pracę, a gdy nadaża się wolny czas- spędzać go osobno. Dobrze, że istnieją chociaż telefony komórkowe.
Zapytałam czy jest gotów na nowotwór? Bo na co może być gotowy facet w wieku 30 lat jeśli nie jest gotów na żadne poważne decyzje?