Nie wiem, co tu robię. Może znów odnajduję siebie wystukując bzdury na klawiaturze?
Jest noc, wakacje 2012. Mam siedemnaście lat, pół roku do granicy pełnoletności. Na czym stoję? Co osiągnęłam? Co zyskałam, co straciłam? Zostawiam przeszłość, akceptuję to, co się zdarzyło. Ale wyciągam wnioski, wybaczam sobie i wybaczam tym, którzy mnie skrzywdzili. Ufam temu, co będzie i nie martwię się na zapas. Nie planuję zbyt daleko i wierzę, że świat ma zawsze dobre intencje. Cieszę się tym, co jest teraz. Jest tak wiele powodów do radości. Myślę pozytywnie, szukam inspiracji i kocham. Kocham wiecznie zmęczoną mamę i tatę z uroczym kompleksem minionej młodości. Kocham dorosłą siostrę i dziecinnego brata. Kocham wierną przyjaciółkę. Kocham szalone koleżanki z klasy i ich ładniejsze tyłki od mojego, kocham z nimi plotkować przy kawie. Kocham próby gotowania z wysokim brązowookim brunetem i jego zainteresowania, kocham zwłaszcza, gdy puszcza mi przemowy Hitlera, kocham to, że wie, że tego nie lubię. Kocham bawić się w dziennikarkę. Kocham pić piwo, grać w tekena i czuć się jak facet. To moje powietrze, mój tlen, z którym nie mogę się rozstać. Żyję, bo kocham. Ludzie, mają większe problemy, niż miłosne rozterki, problemy ze szkołą. Z wiekiem rozwiązuje się kwestia docenienia tego, co się ma. Ja chyba właśnie doceniam- doceniam i szanuję. Liczy się to, co jest tu i teraz. Jest mi dobrze, czy się to komuś podoba czy nie, czy chce to zepsuć.
K.