Brak dostępu do internetu zmotywował mnie do generalnych porządków w szafach! (tak, jest to bardziej niż dziwne. W końcu nie każdemu zdarza się zgubić psa pod łóżkiem) Wszystkie niepotrzebne pierdoły: stare paski bez zapięć, obleśne błękitne, pikowane torby, figurki oszpecające pułki - wszystko poszło się jebać. Najwięcej radości sprawiło mi jednak wyrzucenie zeszytów oblanych krwią i potem. Karteluszek przewracanych tysiąckrotnie w moich dłoniach, skrupulatnych zapisków cyfr i wzorów - w końcu na zawsze pożegnałam wszystko co dotyczy matematyki. Z dumą wrzuciłam do pojemnika na papier podręcznik "Testy maturalne 2010. Matematyka - obowiązkowa matura". Pomyślałam tylko : "Giń marnie szmato!" i otrzepałam ręce, podążając przed siebie z papierosem. W sumie chciałam by ostatnie pożegnanie z matematyką wyglądało trochę inaczej. Przecież tak bardzo pragnęłam spalić na stosie wszystkie zeszyty i zatańczyć jakiś szamański taniec wokoło ogniska, rzucając klątwę na Zibiego. Nie udało się jak wiele rzeczy, które się planuje.
Same przebieranie w szpargałach i szukanie rzeczy cennych i mniej cennych dało mi całkiem przyzwoitą zwałę. Przeglądając kartki, które otrzymuje (coraz rzadziej) na urodziny znalazłam perełkę. Kartkę zaadresowaną do mojego psa. Wysłałam mu życzenia na urodziny, gdy byłam nad morzem z mamą. Na odwrocie przeczytałam wylewne życzenia dla mojego Disha. Dużo radości i ładnej psiej dziewczyny z podpisem: "paniusia Milenka", dodałam jeszcze : "p.s pozdrów tatę." Jakieś archiwalne notatki z pierwszymi wizerunkami spooche oraz menedżer party również mnie rozbawiły. Takich i innych pamiątek się nie wyrzuca! Leżą w pudełkach po butach i czekają na dzień, gdy będzie mi bardzo smutno.
Muszę zacząć się ogarniać. Robić lepsze zdjęcia, pokochać analoga, znaleźć pracę i nie marnować dni!