Umarlam prawie. Na poczatku sie balam, ale Jak juz Sie pogodzilam z tym ze zdechne w mieszkaniu w wigilie to zrobilo sie naprawde przyjemnie i ciekawie, moj niedotleniony mozg pracowal na przyspieszonych obrotach, widzialam swiatlo, nic nie bolalo i niczym sie nie przejmowalam, zdawalam sobie sprawe z problemow ale je zaakceptowalam bo wydaly sie takie blache i w tym momencie kiedy robilo sie doslownie niebiansko uslyszalam kuzyna i doszlo do mnie ze mna potrzasa, no dobra to wracam, troche pozartowalam, bo jakos mi humor dopisywal, a kiedy sie robilo za ciezko zeby oddychac to szlam w kierunku swiatla i tak z kilka razy, wczesniej poplakalam troche bo pomyslalam o tacie, pamietam tez jak wciaz czulam nienawisc do matki, teraz jestem pewna ze to juz sie nigdy nie zmieni. Smieszna sprawa z tym umieraniem, w pewnym momencie bylam zla na pawla ze mnie trzyma po tej stronie, juz prawie bylam gdzie indziej, pieknie.