Ciag dalszy z poprzedniej noty:
Mieszkam z trzema osobami z Polski, z czego dwie to malzenstwo przed 50, gleboko wierzace w Boga i teorie spiskowe, a przy tym promujace zdrowy tryb odzywiania, a trzecia to jedyny znany mi prosty i zywy przyklad prawdziwosci stwierdzenia "ignorance is blessed". O nich innym razem.Warunki mieszkalne sa znosne, nie cierpie ani glodu, ani zmeczenia, ani chlodu.
Sam dzien jest stosunkowo rutynowy. Wstaje o 6:30, przed 8 ruszamy do pracy (czasem 10km, czasem i 120) samochodem; praca trwa do 19 (z czego okolo 13 jest pólgodzinna przerwa na posilek), potem powrót (niezaleznie od tego, jak daleko mamy do kwatery, nie ruszamy w droge powrotna przed 19:10), w domu przygotowanie kolacji, sniadania i walówki (rano nie ma czasu), a potem sen.
Do najblizszej kafejki internetowej mam 7km (dwa miasta dalej), a do dyspozycji jedynie rozklekotana, tru-hipsterska "koze" w wieku mojej mlodszej siostry, wiec bycie online raz na tydzien to i tak sporo. Zwlaszcza, ze kafejka owa jest czynna w godzinach 9-21, wiec duzej mozliwosci manerwu to nie mam.
Rodzajów pracy jak dotad bylo kilka. Ukladanie towaru na pólki, sciaganie przeterminowanego towaru, ometkowywanie, wyszukiwanie wadliwych kodów kreskowych, sprawdzanie kodów na kasie, reorganizacja magazynu, konstruowanie regalów, malowanie scian, strzyzenie trawy, scinanie drzew (w bonusie moje ulubione wykopywanie korzeni - jeden taki postanowil, ze nam trzem pozbycie sie go zajmie lacznie 9h kopania, rabania i wyciagania), przenoszenia bali i galezi, grabienie szyszek, zamiatanie igliwia z ziemi (sic!), pielenie trawników, strzyzenie zywoplotu, rabanie drew, czyszczenie rynien, ustawianie kamiennych donic, pokrywanie ziemi kora, zamiatanie chodników i jezdni, przepakowywanie kartonów z ciuchami, skladanie ubran, przebudowywanie regalów, ukladanie donic... jeszcze kilka by sie znalazlo. Najbardziej rozwala mnie to, ze JA, z moja kondycja i trybem zycia, jestem w stanie pracowac 11h dziennie, nieraz robiac cos po raz pierwszy w zyciu, majac krwawiace odciski, zakwasy, przykurcze, et cetera... i nie sciemniam - bo przeciez jestem tu, by pracowac. Nie narzekam, jaki to ja nie jestem zmeczony - bo nie ma po co. Nie jecze, ze palec mnie boli i nie utrzymam siekiery - bo nikt za mnie mojej pracy nie wykona. Ot, robie swoje i nie nawalam. Tu nie ma miejsca na "nie chce mi sie" czy "pierdziele, dzisiaj nie ide" - jak nie chcesz pracowac, to wracaj do Polski na wlasny koszt.
Cholernie duzo sie tu ucze, tak o pracy, jak o zyciu w ogóle. Wieczorne Polaków rozmowy daja mi ciekawe pryzmaty dla wielu spraw. Wiele sie zmienia we mnie i ja wiele zmieniam w swoim stylu zycia. Zdalem sobie sprawe, ze to ostatni dzwonek, by jeszcze uratowac swoje zdrowie i troche pocieszyc sie zyciem. Niektóre zmiany, które juz wprowadzilem, moga Was naprawde zaskoczyc.
Najwazniejsze jednak, ze w ogóle tu jestem. Najpierw dzieki Magdzie, która o mnie jako kandydaciena ten wyjazd pomyslala juz wczesniej, w listopadzie (ale najpierw stchórzylem, a potem nie bylo miejsca) i Agacie, która wytrwale mnie do tego namawiala, Weronice, która pchnela mnie ku temu pod katem ambicji i meskiej dumy, Markowi, który pojechal wczesniej zamiast mnie i przetarl szlak, i wreszcie Keeperowi, który osmielil mnie ostatecznie... no i dzieki Natalii, bez której pomocy nie bylbym w stanie wyjechac :) a takze kilkunastu innym, którzy mieli na to wplyw :) Dziekuje Wam wszystkim.
Jestem zdrów i caly, humor mi dopisuje, moje perspektywy zyciowe na najblizszy czas sa lepsze niz kiedykolwiek przez ostatnie kilkanascie lat, w sercu równiez pogodnie.
Czuje, ze zyje! :)
Inni zdjęcia: ;) pati991... maxima24Książka Dekret pati991... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24