W sobotę jestem na domówce u znajomych. Dwie godziny po powrocie do domu odbieram telefon. Możesz przyjść do pracy? Teraz. Na piżamę ubieram dres, poprawiam kucyki i idę w noc. Na miejscu zmieniam A., który wygląda, jakby sobie nie radził, chociaż prawdopodobnie robi, co może. Jest tak późno, że praktycznie nie mam co robić. Wypuszczam psa z kojca, żeby czuć się bezpieczniej. Oglądam Wywiad z wampirem. Nadrabiam nocami braki w znajomości kinematografii. Po 2:00 zmieniają mnie E. i A. Wyglądasz jak Harley Quinn! No, totalnie.
Coraz częściej boję się wracać nocą. W kieszeni ciąży mi wielki nóż, ale wiem, że nie wolno mi go użyć tak czy inaczej. Gdyby prawo na to pozwalało, czy potrafiłabym? Pewnie nie, to makabryczny pomysł. Chodziłam na krav magę, ale w sytuacji zagrożenia prawdopodobnie byłabym sparaliżowana strachem. Ciężko być dziewczynką, zwłaszcza nocą, poza domem.
Dziś co chwilę zasypiam, pęka mi głowa i mam dreszcze. Dopiero późnym popołudniem dociera do mnie, że nie jestem skrajnie wyczerpana tylko po prostu chora. Ale nie ma miękkiej gry. Robię maseczkę na twarz, nie pozwolę sobie na aparycję wampirzycy. Rozważam kąpiel w wannie, napar z lipy i tosty.
A tak zupełnie odbiegając od tematu: są różne oblicza przyjaźni. Ja i Mała P. zwracamy się do siebie per "guro". Czasem ciężko mi się nie śmiać z tych naszych głupotek.