słucham babskich zespołów, jem mandarynki, czytam o hipnozie i przeglądam zdjęcia (stosuję się tylko do tej z porad T :c)
czuję się lepiej. zdecydowanie silniejsza, zadomowiona we własnym wnętrzu.
mam mnóstwo pomysłów na siebie, na swoje życie. wzięłam się do pracy i powolutku, powolutku sunę ku przeznaczeniu. kontrolowanie (regulowanie!) własnych zachowań to w sumie ciężka praca. moje dni są mdłe i samotne, mimo to przeraża mnie tempo w jakim mijają. tylko porankami relacjonujemy nocne przygody, czasami wypijam popołudniową kawę w bezpieczeństwie długich ramion z własnym śmiechem w uszach, bo niezwykle komiczne i ujmujące wydają mi się te wszystkie zrzędliwe uwagi. kocham prawdziwie, wspaniali ludzie stoją za mną murem. ech, muszę przemęczyć zimę. po sesji odreaguję, zrealizuję niektóre podpunkty, jestem tykającą bombą.
dużo przeszłam w ciągu ostatnich miesięcy, ale doceniam wszystko, czego doświadczyłam. to sprawiło, że jestem pełniejsza; wpisuję w swoją historię i przekuwam w coś wartościowego. nauczyłam się pokory, jednocześnie nie tracąc siły. dużo myślałam o ideologii, której niegdyś tak kurczowo się trzymałam i, chociaż odsunęłam ją na bok dawno temu, jej nauki nadal służą mi pomocą w chwilach zwątpienia. blah, blah, blah. egzystencjalna zupa i zimne poranki duchowych porządków.
oszalałam na punkcie kobiecości, absolutnie mnie zachwyca. uczę się chodzić/budzę się/tyle do odkrycia. fajnie wreszcie mieć pewność, że jest się na właściwym miejscu.
fascynują mnie sny. myślę, że w wolnej chwili poczytam o tym; temat fantazji już obcykany.
wroagh, tornado wspomnień. czasami zastanawiam się czy wysoka częstotliwość autorefleksji i oczarowanie mozaiką własnej osoby to egotyzm, czy może - to bardziej by mnie zadowalało - refleksyjna natura i samoświadomość godne pochwały...
http://www.youtube.com/watch?v=JFyh68nE4-M