LABIRYNT część 8.
-Nie uciekaj przede mną, proszę!-błagał Luck. Był zdyszany i lekko wyczerpany gonitwą po schodach - przecież nic ci nie zrobię!
Gdy już prawie dotknął dziewczynę opuszkami swoich palców ona rozpłynęła się w powietrzu. Został po niej tylko leciutki, zimy wietrzyk. Siedemnastolatek oniemiał. Nie miał pojęcia co właściwie się stało. Oglądnał się za siebie, na boki...ani śladu żywego ducha. Na początku się przestraszył, później pomyślał, że to tylko jego bujna wyobraźnia płata mu figle. Stwierdził, że odpoczynek będzie najlepszym rozwiązanie. Po kilkunastu minutach trafił z powrotem do swojego pokoju. Tym razem spotkał tam drobną, długowłosą blondynkę. Miała na sobie ciemne dżinsy i sweter, z pod którego wystawał kołnierz koszuli. Jej nadgarstek zdobiła złota bransoletka.
-Tak, Luck jestem.-Podał jej rękę nie wiedząc jak ma się zachować.Dziewczyna roześmiała się i odwzajemniła gest, podając mu swoją prawą dłoń.
-Mam na imię Sara.
-Ta prawdziwa tak?-zapytał.
-Nie rozumiem.
-Jak długo już tutaj jesteś?
-Drugi rok, wychodzę stad za pół.
-To tak jak ja...-westchnął- czy pamiętasz żeby kiedyś mieszkała tu jakaś Emma?
-Emma? Nie przypominam sobie, a znam większość osób z tego zakładu.
Chłopak opadł bezradnie na łóżko.
-Wszystko w porządku?-zapytała troskliwie.
-Tak, chyba tak. Dlaczego tu jesteś?
Tym pytaniem chłopak wyraźnie zbił Sarę z tropu. Odwróciła się do niego plecami i zakryła twarz włosami.
-Może innym razem ci opowiem.
-Dobrze.Nie będziesz miała nic przeciwko jeśli się położę?
-Jasne, że nie. A! I ty śpisz na górze.
-Wcześniej mówiłaś, że to twoje miejsce.
-Kiedy wcześniej? Co?
-A nie nic, nie ważne. Jestem zmęczony. Położę się na gó-rze.
-Nie ma problemu. Idę na zajęcia, do zobaczenia później.Śpij dobrze.
-Dzięki, cześć.
Luck miał niewyobrażalne sny. W każdym z nich pojawiała się postać Emmy. Myśl o jej nagłym zniknięciu, o jej nie istnieniu nie dawała mu spokoju. Nie mógł pojąć jak to wszystko jest możliwe, jak to się mogło stać. Nigdy nie wierzył w duchy. Matka na początku była osobą wierzącą, każdą zmarłą duszę porównywała do anioła. Tym sposobem Luck w bardzo wczesnym wieku przestał bać się śmierci. Czuł, że nie jest ona zła i nic nie może mu zrobić. Koszmary przerwała Hanah, która pośpiesznie wtargnęła do pokoju.
-Luck! Wstawaj! No rusz się! Na co czekasz? Spóźnisz się na kolację! Po niej masz spotkanie ze swoim wychowawcą! Już dawno miałeś być gotowy!-krzyczała w niebo głosy.
Zmieszany chłopak szybko ocknął się i doprowadził do przyzwoitego stanu. Hanah ciągle kontrolowała czas jego przygotowań. Po 10 minutach schodzili już po schodach do jadalni. Nagle po korytarzu rozniósł się dźwięk telefonu.
-To u mnie w gabinecie. Zaczekaj tu na mnie, muszę odebrać.
-Ok.-wzruszył ramionami Luck. Ciągle próbował zapamiętać wszystkie korytarze i pomieszczenia w zakładzie. Rozglądał się nieprzerwanie na wszystkie strony. W pewnym momencie za jedną z zasłon zauważył cień. Powoli zaczęła wyłaniać się postać.
-Lucku, chodź ze mną. Podaj mi swoją rękę, pokaże ci lepszy świat.
-Emma?-chłopak poczuł zimny pot na swoich plecach, gęsia skórka pojawiła się na całym jego ciele.
-Chodź ze mną, szybko! Nie ma czasu.- szeptała.
CDN