LABIRYNT część 5.
Jennifer pożegnała się z Luckiem przed budynkiem. Podała mu jego walizkę i powiedziała:
-Jeśli będziesz czegoś potrzebował, dzwoń.- Chwyciła go za dłoń.
-Poradzę sobie, dzięki.- odepchnął jej rękę -Jedź już.
Wsiadła do samochodu i odjechała. Luck został sam przed zakładem. Na zewnątrz wyszła niska, pulchna, starsza kobieta w fartuchu. Zbiegła po schodach do chłopaka, w między czasie wytarła ręce o tkanine.
-Luck Wilthon? Zapraszam.- nie czekając na odpowiedź poprowadziła siedemnastolatka w kierunku wejścia.- Rozbierz się i zostaw rzeczy tutaj. Zabierz tylko walizkę.
Luck poczuł się nieswojo. Nie miała żadnych wyobrażeń co do miejsca, w którym miał się znajdować. Zaskoczyło go ciepłe powietrze bijące od wnętrza. Po mieszkaniu roznosił się zapach obiadu. Zrobił to co rozkazała kobieta.
-Nazywam się Hanah. Jestem właścicielką tego zakładu. Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Później ktoś przyjdzie po ciebie i zaprowadzi cię na obiad. Ze szczegółami planu dnia, obowiązującego tutaj, zapoznam cię później.
Przeszli przez hol, później schodami w górę wspięli się na drugie piętro. Na drzwiach zamontowane były plakietki z numerami pokoi i nazwiskami. ,,Jak w hotelu"-pomyślał Luck.
-27.To tutaj.
-Ale tutaj nie ma mojego nazwiska. Jest tylko jakaś Sara McGerdon.
-Hah, o nic się nie martw. Twoje nazwisko niebawem się tutaj pojawi. Pokój będziesz dzielił właśnie z Sarą. Nie ma jej teraz w środku. Wejdź i rozgość się. Widzimy się za godzinę.
Pokój nie był duży. Piętrowe łóżko z jednego boku, przy nim mała szafeczka, a po drugiej stronie meblościanka. Wszystko było utrzymane w kolorze mahoniu. Jedynie obramowanie ogromnego okna, które wpuszczało do środka bardzo dużo światła i sprawiało, że pokój nabierał cieplejszych odcieni, było białego koloru. Chłopak stanął na środku i położył swoją walizkę. Nie miał pojęcia od czego by tu zacząć. Myślał, że będzie zamknięty sam, w czterech ścianach. Okazało się inaczej. Miał godzinę. Nie widział sensu rozpakowywania się. Usiadł na łóżku i spojrzał przez okno. Po ziemi rozpostarty był jeszcze biały puch. Zima w tym roku gościła wyjątkowo długo. ,,Co teraz?'"-pomyślał. Położył się, zamknął oczy i odpłynął. Śniły mu się tańczące anioły. Wirowały wokół niego, chwytały za ręce i zapraszały do wspólnej zabawy. Czuł się z nimi dobrze. Wszelkie zmartwienia odeszły w zapomnienie. Nie chciał wracać na ziemię, gdzie panował ból i cierpienie. Frunął przez przestworza. Był wolny, niezależny od innych. Z tego błogiego snu obudził go obcy głos.
-Ekhem, to moje miejsce.
Powoli otworzył powieki. Ujrzał przed sobą krótkowłosą brunetkę o niebieskich oczach. Była ubrana w czarne obcisłe spodnie i koszulkę tego samego koloru z ikoną black metalowego zespołu. Jej nadgarstek zdobiła gruba, kolczasta bransoleta.
-Rusz się i spadaj stąd.-burknęła wściekle. Luck oniemiał. Natychmiast zerwał się z miejsca i stanął na równe nogi.
CDN
Potrzebuję Waszych opinii. :)