Ostatnie spojrzenie na scenę i do domu.
Zadziwiająco czysto, ludzie czwartego dnia byli tak zmęczeni, że nawet na The Hives im się skakać nie chciało, więc i pić nie musieli. Znaczy, sporej ilości osób. Nie byłam w stanie chodzić po drugim dniu jak się zbudziłam, ale jakoś kolejne dwa też mi się udało w dużej mierze przepogować, przeskakać... (I'm THE fuckin' queen of pogo, nie ma błędu - grr, nieważne). W każdym razie nie chce mi się opisywać dokładnie reszty dni, ale było warto. No i przerażony wyraz twarzy Przemka będę pamiętać do końca życia (swoją drogą, Fatboy Slim rozku*wiło Gdynię). Z całości wyszłam z rozwalonymi stopami, cudownymi wspomnieniami, za dużymi stożkami w buzi, koszulką supermana, gejobransoletką i uśmiechem na twarzy. I oby nie przenieśli Openera, bo byłby to kiepskie.