photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 15 KWIETNIA 2009

puf!

Tak.

Wyobrażam sobie czasami, że wsiadam do samolotu i po chwili

(dłuższej lub krótszej, zależy co przyjmiemy za punkt odniesienia)

ląduję na lotnisku JFK albo La Guardii.

Łapię żółtą taksówkę i mówię do kierowcy:

"Proszę mnie zawieźć do American Museum of the Moving, skoro już jesteśmy w Queens, albo nie, niech pan mnie wiezie pod Tiffany'ego (a czy tam jest jakaś piekarnia? a kawa?)! I najwyżej wrócimy. I jeszcze chcę na Manhattan,bo tam Broadway i Central Park, a później Brooklyn, chcę zobaczyć BAM! Szybciej! Jeszcze tyle miejsc do obejrzenia!"

Później nagle ni z tego ni z owego zjawiam się w Los Angeles

i oglądam wszystkie hollywoodzkie wytwórnie, o których tak dużo mówiono mi na studiach.

Śmieję się w głos, kiedy mijam na ulicy Mela Gibsona

- doganiam go i mówię mu prosto w twarz : "przecież pan nie istnieje!"

(swoją drogą to dziwne, że spaceruje on bez ochrony).

A pózniej...póżniej jest już tylko Nowy Orlean.

Nowy Orlean.

Kolebka jazzu.

Biegnę po zniszczonych przez Katrinę ulicach, biegnę ile sił w nogach, ile tchu w płucach.

I wreszcie jest.

Storyville.

Już na pierwszym krawężniku karmi mnie ambrozją dźwięków płynących z saksofonu.


Zostaję.