Witajcie.
Dziękuję Wam kochane za komentarze... Jesteście wpaniałe. Zawsze odnajduję TU wsparcie. <3
Każdy proces odchudzania, jak i przytycia jest trudny, ale nie wolno się poddawać bez walki.
Muszę przyznać się, że jest we mnie jakaś cząstka, która stawia opór przed walką...
Nie chcę być spowrotem gruba. Nie chcę mieć tłuszczu.
Są dni, w których "góruje" anoreksja oraz dni, w których bardziej postępuje bulimia.
Idę dziś do lekarza na badania krwi... Okaże się jakie mam niedobory.
Przy okazji wejdę na wagę. Chyba się poryczę. Chociaż nie, zrobię makijaż i nie będę płakać, bo się rozmażę. To taki mój sposób. Zazwyczaj płaczę i wyję tylko w łóżku, skulona...
Bezsenność nie zniknęła, mimo że najprawdopodobniej przytyłam. Ba, jestem tego pewna. Może 1 czy 2 kg, ale jednak...
Poza tym mam zęby do usunięcia... boję się, jak nigdy ;c
Co ja zrobię?
Wszystko to przez cholerną bulimię. Ale sama się w Nią wpędziłam... Nieświadomie, ale to nie jest ważne.
Bulimia... Ona nadaje życiu sens. Wiem, że bredzę. Ale Ona przynosi ulgę, lekkie oszołomienie... A potem chce się tego więcej, jakby było się uzależnionym...
Kiedyś to cięcie rąk, nóg sprawiało mi ulgę. Zastąpiłam to wymiotowaniem.
Czym mam zastąpić napady niepohamowanego obżarstwa i wymioty?
Tak w ogóle to zimno mi jest, jak zwykle... wrrr.
Pięć bluzek nic nie daje.
Wierzcie w swoje możliwości i nie poddawajcie się. Trzeba mieć cel w życiu, by miało ono jakiś sens...