Heeej Wam!
Dość długo nie pisałam, już wyjaśniam. Staram się regularnie być na Oddziale, biorę leki, przez co dużo śpię. No, i rzecz (w moim przypadku) normalna - nie chce mi się po prostu siedzieć przed komputerem. Przepraszam.
Jestem obserowowana (chyba tak mogę to nazwać) przez 'nowego' doktora na Oddz., zarządza jak mam brać leki itp. Dziś była kolejna rozmowa. I oczywiście gadka, że znów schudłam... Ja się cieszę, że nie przytyłam, bo mało ćwiczę. Dodam, że lekarze 'zmówili się', że jeśli dojdę do 38 kg nie będą mogli mnie leczyć... a będą musieli wysłać do Szpitala Psychiatrycznego, w stanie zagrożenia życia. Bez mojej zgody? oh noł.
Ociągam się teraz z jedzeniem kisielu, ojj...
Doktor powiedział, że ten krochmal (z którego jest kisiel) zlepia się z czymś tam w jelicie grubym i wtedy zatrzymuje się woda w organizmie (pewnie dlatego mam opuchnięte łydki), przez co chudnę. Bzdura jakaś, jem kisiel 1-2 na tydzień, i to nawet w szklance, więc mało.
Zapytał: 'co to z Panią będzie?' , na co ja: 'to co ma być'. I się zaśmiał.
"Ma Pani ramię tak chude jak mój nadgarstek" - zapomniał, że jest mężczyzną i to oczywiste??
Ja tak myślę, że jeśli nadal chudnę, tzn. iż Bóg wreszcie może mnie wysłuchał... Że to będzie ten czas... Że poczuję śmierć. Chcę ją poczuć.
Ale... czy ja jeszcze schudnę? Na to odpowiedź zna tylko Bóg.
Waga: 39,7 kg (w ciuchach).