Dlaczego?
Przede wszystkim bardzo tego chciałam (jak bardzo, można poznać po tym, że dobrowolnie się na to zgodziłam. Ba! Nawet o to poprosiłam!). Jeżeli chodzi o takie decyzje, to w moim przypadku nie chodzi o carpe diem, a o długie rozmyślania, dojrzewanie do decyzji, zbieranie plusów i minusów.
Od ponad roku chodziło mi to po głowie, bo moje włoski po chemio- i radioterapii były słabe. Co z tego, że długie jak słabe, łamliwe, niefajne. Na zdjęciach może wyglądały fajnie ale wiadomo, jak to bywa ze zdjęciami wstawianymi do sieci. Wszystko przechodzi żmudną selekcję :)
Myślałam o tym, myślałam ale zwykle po pierwszych konsultacjach z rodziną lub znajomymi wyparowywało mi to na jakiś czas z głowy. Podetnij końcówki, mówili. Kup sobie supermegacudadziałającą odżywkę, mówili. Nasmaruj włosy jajkami/piwem/drożdżami, mówili. Do tego ostatniego nigdy się jakoś nie mogłam zmusić, lecz ani podcinanie, ani supermegacudadziałające odżywki czy szampony nie pomagały. Mimo wszystko to jeszcze nie było wystarczająco wiele, by się zdecydować na ogolenie głowy. To jakby trochę bardzo radykalny środek na radzenie sobie z czymś, czego się w sobie nie lubi.
Moja ukochana ciocia po raz czwarty w swoim życiu miała przejść chemio- i raadioterapię. Dopiero co jej włoski odrosły, a już je znowu musiała ścinać. Co ja Wam będę dużo mówić? Ciocia jest jedną z najlepszych osób, jakie w swoim życiu poznałam. Definicji takiej osoby nie ma, bo każdy ze swojej perspektywy inaczej na to patrzy. Dla jednych tacy ludzie powinni góry przenosić, niepomni na nic i na nikogo odnosić sukces. Dla innych to istoty, które poświęcają swoje życie bez reszty innym nie oczekując wiele w zamian. To, że sprawię jej małą radość moim nowym image było jednym z ważniejszych faktorów wpływających na moją decyzję. Nie jestem jednak taką bohaterką, nie ogoliłam sobie głowy tylko dla cioci.
Krnąbrność. Wszyscy mówili "nie rób tego!". A ja musiałam postawić na swoim. Pan Bóg chciał, że akurat tego wieczoru byłam u koleżanki fryzjerki, która bez zbędnych dyskusji po prostu chwyciła za nożyczki. Trzymając moją kitkę w dłoni zapytała tylko raz "na pewno tego chcesz?". Nasyciłam się tą chwilą. "Tak!" i już ich nie było.
Dopóki nie zderzyłam się z reakcją mojej mamy, to byłam całkiem zadowolona. Co prawda, wiało w głowę jak cholera i byłam pewna, że dostanę zapalenia opon mózgowych lada dzień, jednak przyjemność związana z przejechaniem ręką po 4mm długości jeżu na głowie była nie do opisania. A potem wysłałam zdjęcie mamie. I zapłaciłam za swoją krnąbrność i egoizm. Gdyby nie moi trzej muszkieterowie (najukochańsi na świecie przyjaciele), to zapewne do dzisiaj bym siąpała nosem.
A i tak mi się zdarza. Jak ktoś mi powie, że brzydko wyglądam i głupia jestem, to przykro mi i sobie popłaczę trochę. Z drugiej strony to taka nauczka i lekcja, żeby nabrać do siebie i do tego, co mówią ludzie, dystansu. Ja wcale nie uważam, żebym wyglądała brzydko. Na pewno inaczej, ale bez przesady. Wciąż jestem sobą, cały czas Arletka to Arletka. Bogatsza o jedno doświadczenie. Dająca swoim włosom drugą szansę. A co sobie świat myśli... Ech tam. Jak już mama sie przekonała i mówi mi, że jest dobrze, to reszta świata przestaje mnie obchodzić.
No i ciocia. Tylko dla jej uśmiechu, dla jej chwalenia się mną wszystkim naokoło, dla jej dumy i miłości w oczach, dla słońca wschodzącego na jej twarzy - było warto. Zrobiłabym to jeszcze raz. Nie żałuję :)