Czasami dopada mnie chandra. Nie wiem, czy też tak macie ale ogólnie jak świeci słońce to jest do bani.
Szare chmury są całkiem spoko. I jak nos przymrozi tak, że go nie czuć. I jak siąpi taki niby śnieg z nieba. Szczyt radości mnie jednak dopada, kiedy o 8 rano dzwoni budzik, a ja jestem bardziej zmęczona, niż w momencie układania się do snu. I tak przesuwam ten moment podniesienia się z łóżka w nadziei, że za 10.. 15... 30... minut będę bardziej wyspana niż o tej 8.
Kiedy już jednak postanawiam wstać z hyżym postanowieniem, że to będzie piękny dzień zerkam mimochodem na telefon i zauważam kilka maili. Zaczynam je czytać, marszczę czoło.
Gdybym jednak tego dzisiaj rano nie zrobiła. Gdybym wytrwała w moim hyżym postanowieniu, że to będzie piękny dzień pomimo niewyspania i zmęczenia i całej tej góry papierów, które mam na głowie... Chociaż chwileczkę. Jestem studentką, w gruncie rzeczy to wcale nie powinnam mieć problemów. A że się dużo uśmiecham i podchodzę do każdego człowieka z uśmiechem i empatią, a nie zachmurzonym czołem i błyskawicami w oczach, to już w ogóle mam przecież spokojne, kolorowe, piękne życie.
Jasne, że mam. Bo chcę mieć. Bo postanawiam mimo tych wszystkich ciągnących do ziemi łańcuchów... No właśnie? Co to za łańcuchy? Takie, jakie nam wszystkim zwisają z serca, z duszy. Chciałoby się więcej, wyżej, jaśniej, lepiej... A nie zawsze jest lekko związać koniec z końcem. I nie chce narzekać, no bo na co? Mam pełny brzuszek, studiuje wspaniały kierunek, ciepła woda leci z kranu ciurkiem, zaraz wskoczę pod gorący prysznic, zrobię sobie herbatę, otworzę książkę i przeniosę się w inny świat. Mogę i chcę. I doceniam to.
I pomimo tego jest ta chandra. Jesienna niby. Może są sprawy w głębi mnie samej, które mnie gnębią od jakiegoś czasu już. Chciałabym spokojniej spać, nie budzić się tak często, nie mieć złych snów. "Weź tabletkę" mówią. Nie chcę, nie lubię. Wolę sama dojść do tego, co mnie boli. Wypłakać to na powierzchnię i zamknąć temat.
Niestety, kiedy w końcu sobie siadam i zamykam oczy, skupiam się... To jest pusto. Moja świadomość zamyka się na podświadomość i woli nie dopuszczać tego, co mnie zamyka. I chandra trwa. A ja nie mam czasu się tym zająć. Źle mi z tym, bo wtedy nie potrafię przekazywać światełka dalej. A fajnie mieć takie światełko, takie otwarte serduszko i otwarte ucho i otwarty umysł. Dobrze by było zwalić wszystko na listopad, jednak to nie fair w stosunku do listopada!
Przypominam sobie, że to fenomenalnie piękny wieczór. Do soboty po południu byłam jeszcze w bibliotece i sobie porobiłam wszystkie zadania na ten tydzień. Dlatego dzisiaj po zajęciach mogłam się wyluzować, z tego luzowania rozbolała mnie trochę głowa, która była trzymana do teraz pod kluczem. Jak tamy się walą, to trochę jednak we łbie huczy. To takie fajne huczenie. Upiekłam ciacho, zaraz idę spać. Dzisiaj się wyśpię, bo tamy puściły. Uśmiech wraca. Jak dobrze. Tak dobrze!
To tyle z mojego dzisiejszego egoizmu ;-)