07/11

wiem, że daawno mnie tu nie było, ale w moim życiu zaczynają się pewne zmiany i nie w głowie mi było siedzenie na fotoblogu.

dziś jednak postanowiłam tu zajrzeć, oczywiście cicho jak makiem zasiał, no ale trudno.

tak to właśnie bywa...

a propo tego, co pisałam na blogu postanowiłam króciutko zrecenzować dwie bardzo popularne ostatnimi czasy trylogie, mianowicie "Pięćdziesiąt twarzy Greya" oraz "Dotyk Crossa".

Grey czy Cross?

czytałyście? 

jak dla mnie obie trylogie są wysoce do siebie zbliżone zarówno tematyką (ale to oczywiste) jak i poszczególnymi zdarzeniami.

nie chodzi tylko o podobieństwo tego jak poznali się Ana z Christianem oraz Eva z Gideonem (co za beznadziejne imię...), ale także o ich mroczne przeszłości, które są wielokrotnie i czasami (moim zdaniem) niepotrzebnie wspominane.

nie jestem pewna, której z nich miałabym dać miano gorszej, ale chyba bardziej w oczy raziła mnie trylogia pani Sylvii Day.

rozumiem, że ludzie sięgający po książki z tej kategorii pragną, aby wszystko przedstawić tak jak jest w życiu.

ja do tych osób nie należę, dlatego takie prymitywne słowa (nie będę ich wymieniać), które były używane w "Dotyku Crossa"i pozostałych częściach bardzo raziły mnie w oczy.

wolę subtelne określenia kobiecego i męskiego ciała, pewne niedopowiedzenia, niejasność, bo to sprawia, że nasza wyobraźnia pracuje na podwyższonych obrotach, dzięki czemu książka wydaje się ciekawsza.

ale to tylko moja skromna opinia.

co Wy sądzicie na ten temat? 

jestem ciekawa Waszych opini :)